03/01/2013

Bright Lights

Uśmiech przez łzy, znowu.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, ani tego dobrego, co by się jakimś złem nie odpłaciło. Takie prawdy nigdy się nie zestarzeją.
To ten nastrój, przy którym nie wypada mi słuchać Muse. Te ich niezawodnie wywoływane wibracje w moim rozstrojonym sercu jakoś nie potrafią współgrać z zawieszeniem, w które popadam już kolejny wieczór z rzędu.
Fizycznie zresztą nie wiszę, tylko cierpliwie czekam, aż moje chwilowo otępiałe neurony w końcu dogadają się między sobą i postanowią wybrać to, co i tak wybieram zawsze. Nie każę im się zresztą spieszyć, bo i mentalna martwica ma swoje plusy. Przez krótką chwilę wyraźniej dostrzegam drugą stronę medalu. I choć i tak wiem, jaki będzie ostateczny wynik tego mojego niezdecydowania, doceniam każdą najmniejszą wątpliwość. 


Coraz mniej bolą mnie pytania puszczane w przestrzeń za zatrzaśniętymi drzwiami: co chcesz osiągnąć przez taką agresję? Cały długi wieczór spędziłam na szukaniu odpowiedniej riposty. Znalazłam. Siebie. Bo wolę się głośno wkurwiać niż po cichu płakać. Wolę dawać upust niż dusić w środku. Wolę przeklinać jak szewc niż podcinać sobie żyły. Bo widzisz, wszystko jest kwestią mojego wyboru. 
Ja sama jestem wyborem.

Nie ma dzisiaj bliższej mi piosenki niż ta:


So I haven’t given up that all my choices, my good luck
Appear to go and get me stuck in an open prison
Now I’m trying to break free, in a state of empathy
Find the true and inner me, eradicate this schism
No one can take it away from me and no one can tear it apart
Cause a heart that hurts is a heart that works