15/12/2017

2017: Newcastle

Ze wszystkich czterech odwiedzanych przeze mnie miejsc, Newcastle ekscytowało mnie najmniej, żeby nie powiedzieć, że w ogóle. Straszono mnie, że nikogo tam nie zrozumiem i wrócę bez żadnych ładnych zdjęć. Cóż, kontakt słowny miałam tylko z pracownikami w hostelu i knajpach, którzy najwyraźniej rodowitymi mieszkańcami nie byli, bo problemów nie odnotowałam. A zdjęć też wcale nie zrobiłam mało.
Newcastle może szczególnie piękne nie jest, ale swoje momenty, jak Glasgow, miało.


Nastawiając się na najgorsze i łaknąc bliskości morza, rano wybrałam się metrem do przybrzeżnej mieściny, gdzie rzeka Tyne wpływa do morza – Tynemouth.
Liczyłam na to, że uda mi się zwiedzić tamtejsze ruiny na klifie, ale że wylądowałam tam w pierwszym rzucie poza sezonem, to pocałowałam klamkę. Trochę zawiedziona (bo przecież kocham ruiny, szczególnie nad morzem), ruszyłam więc na spacer po okolicy.
Pobliska zatoczka – King Edward’s Bay – spodobała mi się już z góry, ale prawdziwa perełka czekała na mnie przy plaży.
Mała urokliwa knajpka, gdzie spędziłam cudowne pół godziny czytając i popijając pyszną kawę przy piecyku palonym drewnem. A rybę podobno zapodają tam jeszcze lepszą niż kawę!
Polecam całym sercem, jedno z najbardziej magicznych miejsc do jakich w tym roku trafiłam.
Jeśli zawieje mnie jeszcze kiedyś w okolice Newcastle i Tynemouth, to na pewno tam wrócę i tym razem spróbuję ich ryby.




Spacerując wybrzeżem natrafiłam na stary, dawno już nieużywany, otwarty basen. Czy może raczej jego resztki. Choć tablica obok informuje, że są plany na jego renowację.








Fale atakowały jak oszalałe, a wcale szczególnie nie wiało.
Pogoda mi generalnie dopisała. Jak na Wysypy.




Popołudnie w dużej mierze spędziłam w Baltic, podziwiając sztukę współczesną.
Fajne miejsce, ale taras widokowy nie był wart zachodu.




Znalazłam zakamarki przypominające mi Edynburg.
To chyba najlepsze zdjęcie z tego miasta – a jak wyjęte z Edynburga.






Na moście oczywiście nie zabrakło „zakochanych” kłódek.
Jeśli do Newcastle kiedyś wrócę, to na pewno na jakieś wydarzenie (koncert może?), nie dla samego miasta. Nie jest to miejsce, do którego chciałabym wracać.