04/05/2013

Frustrujący odpoczynek

Wiosna bardziej jak zima w Wielkiej Brytanii, a majowy weekend bardziej jak marcowe ulewy. Miało być pięknie, a są tylko zrujnowane plany, frustracje i nieprzyjemnie zatłoczone mieszkanie. Za oknem szaro, o parapet uderza deszcz, przewracasz się na drugi bok i udajesz zmęczoną przynajmniej do jedenastej. Jedenasta wybiła, dzień i tak zmarnowany, więc po co wstawać, niby czemu by pod ciepłą kołderką nie zmarnować kilku kolejnych godzin na serialach produkcji Brytyjskiej.


Wokoło sami ludzie renesansu. Pierdoleni znawcy, co pozjadali wszystkie rozumy, poczynając od własnego, rzecz jasna. Każdy przecież zna się lepiej na Twoich problemach. Wystawiają Ci oceny, przypinają metki, wyliczają datę przydatności. Każdy jeden przeżyje Twoje życie lepiej od Ciebie. Niezliczone trupy ścielą się oczami Twojej wyobraźni.
Czas na relaks. Rozbijam dni na atomy. Muzyka, hektolitry czarnej herbaty, gapię się w ścianę. Dlaczego taka cisza? Złe przeczucia. Nie, odejdź. Napad chęci, wena, chłonę nazwisko za nazwiskiem. Więcej, dolej, popij, zaspokój to nowe pragnienie. Muzyka. Woda. I nie pytaj czemu, jak i po co, nagle po prostu zjawia się ta czarna dziura i bach, zawisłeś w pustce. Strumień depresyjnych myśli, bezkres bezsensu w pełni. Chowam twarz w poduszkę. Chaos i burdel, cholera, boli ta beznadzieja. Przekleństwo za przekleństwem, worek treningowy, do startu gotowi, odpal. Spotęgowana niechęć i nadgorliwe lenistwo, znowu gapię się w sufit. Nie, koniec, dość, jestem kreatywna. Klawiatura, biała kartka Worda, notatnik i pamiętnik.
Przygotuj wiadro zimnej wody i lej prosto w twarz, śmiało.