13/05/2013

Ci Więksi

Jak na Internetoholika przystało, przygotowując prezentację o Twainie na literaturę amerykańską, nie zapomniałam wpisać jego nazwiska w wyszukiwarkę tumblr’a.
Jak można było się spodziewać, rezultaty były liczne i nie muszę chyba mówić, że mało który cytat był nieciekawy. A jednak, wśród wielu dających do myślenia wypowiedzi, najbardziej zapadła i zakorzeniła się w mojej pamięci następująca porada na miarę życiowego drogowskazu:

Ten średniej urody obrazek po prostu we mnie uderzył. Z impetem. Nie wiedziałam, że go szukam, ale w momencie, gdy tylko go zobaczyłam, wszystko ułożyło się w zaskakująco, wręcz przerażająco, logiczną całość. Znacie to uczucie? Gdy nieświadomie trafiacie na coś, co w zawiły i nie do końca jasny sposób wyjątkowo akuratnie definiuje Wasze, jeszcze przed momentem niezdefiniowane, przemyślenia?

Bywają dni, gdy siedzę bezczynnie i bezustannie wyrzucam sobie, jakie to straszliwie nudne, bezsensowne i kompletnie bez polotu życie prowadzę. Marudzę, że nic się nie dzieje i nic się nie zmienia. I wtedy właśnie takie pozornie niewinne drobiazgi udowadniają mi, że wszystko ma sens, nawet te dni kompletnie pozbawione polotu.
Życiowe wnioski (o których wyjątkowo lubię tu wspominać) nigdy nie są odrębną myślą czy pomysłem, który przypadkowo uderza w Twoją świadomość. Jeden taki wniosek to zawsze łańcuch zawiłych procesów myślowych; wypadkowa mniejszych i większych wydarzeń, osób, słów, smutków, radości i zwątpień. Taki życiowy wniosek to kolejna, zupełnie nowa galaktyka, wyłaniająca się z chaosu na co dzień poplątanych myśli.
Tym razem jeden z takowych wniosków ostatecznie przypieczętował niewinny obrazek.
Doświadczyłam w swoim życiu obu przypadków – toksycznych i inspirujących. Niektóre toksyczne przez długi okres z powodzeniem grały tych drugich. I choć przerabianie toksycznych przypadków potrafi wiele nauczyć, dziś skupię się na tych drugich.
Bowiem ostatnimi czasy niezaprzeczalnie potrzebuję wokół siebie ludzi większych i mądrzejszych. I to bynajmniej nie dlatego, że chcę, ale dlatego, że tylko dzięki nim czuję, że brnę do przodu i stać mnie na więcej. To Ci mentalnie więksi dają mi motywację i siłę do działania. To oni uświadamiają mi moje mocne strony, równocześnie bezlitośnie wytykając błędy. To oni podpowiadają jak łatać wszelakie dziury. I tym samym inspirują. Świadomie czy też nie, ustawiają mi poprzeczkę zawsze o te kilka centymetrów wyżej, naciągając granice i poszerzając horyzonty, a ja, bezgranicznie zafascynowana i zachęcona ich zaangażowaniem, próbuję skakać coraz wyżej.
Nikłe doświadczenie nauczyło mnie, że tacy ludzie z reguły wcale nie są tymi, których od razu chcemy zaprosić do swojego życia. To ludzie, którzy często pojawiają się bez zapowiedzi, przypadkiem, dziwnym zrządzeniem losu, i bynajmniej nie od razu stają się kimś ważnym. Dopiero z biegiem czasu zdajesz sobie sprawę, że, nawet jeśli wciąż niekoniecznie tego kogoś chcesz, to bardzo tego kogoś potrzebujesz.
Ponadto, Ci więksi nie zawsze rzucają się w oczy. I choć dają Ci odczuć, że jesteś malutki (gdyby tego nie robili, nie zdawalibyśmy sobie sprawy, że są więksi), zawsze robią to bardzo subtelnie. Zamiast wpędzać w depresję, motywują do działania. Nie epatują swoją wielkością, nie chcą wykorzystywać swojej przewagi; chcą być Twoim partnerem. Nie zatrzymują swojej mądrości i doświadczeń dla siebie, chcą się tym wszystkim dzielić. Musisz tylko dać im szansę, wyjść naprzeciw, nierzadko wbrew samemu sobie.
Tacy ludzie są na miarę złota i choć z pewnością nie spotkasz ich na swojej drodze zbyt wielu, na pewno zapamiętasz ich do końca życia.