30/09/2013

Crying Shame

Inspiracja do odsłuchania TUTAJ. 

1
Too late yeah baby it’s too late
And time has made the spell abate
Now it’s time to desecrate

Wpadłam na Nią rok temu na Krakowskim rynku. Niespodziewanie. Przez krótki moment nie byłam nawet pewna skąd znam tą twarz. Po tylu latach przyjaźni. I nawet nie było mi z tego powodu wstyd. A jednak, gdy dotarło do mnie, że to Ona i że bezpośrednie starcie jest już nieuniknione, serce podeszło mi do gardła. Przecież nawet nie miałam pojęcia, co tam studiuje. Przez ostatni rok w ogóle nie pamiętałam o jej istnieniu.
- Cześć – uśmiech numer pięć.
- Hej – jej uśmiech zdawał się mnie parzyć od środka.
I ta krótka chwila niezręcznej ciszy. Nawet nie patrzyłyśmy już sobie w oczy, gorączkowo zastanawiając się, co w ogóle wypada powiedzieć. Bo co można powiedzieć po blisko dwuletnim milczeniu? Czy nie prościej byłoby przejść obok siebie obojętnie, jak dwoje obcych sobie ludzi, którymi i tak się stałyśmy? Przecież tak rzadko bywam w Krakowie, większość mojego czasu spędzam w Warszawie, takie spotkanie już na pewno się nie powtórzy, to był najzwyklejszy przypadek, złośliwość losu, kolejny dowód na to, że „świat jest mały”…

- Co słychać? – padło pytanie najbardziej oczywiste ze wszystkich.
- W porządku. A u ciebie?
- Też. Jakoś leci.
To było dziwne uczucie. Z jednej strony chciało mi się płakać, że tak bardzo się od siebie oddaliłyśmy, a z drugiej strony miałam ochotę roześmiać się jej w twarz. „Jak leci?” naprawdę? Tylko na to nas stać? Na niezręczne pytanie i pospolitą odpowiedź serwowaną każdemu, z kim nie mamy ochoty gadać. Czar prysł i tylko gdzieś w podświadomości czaił się niewypowiedziany żal, pretensje i niechęć.
- Wiesz co, chętnie bym pogadała, ale spieszę się na pociąg – uśmiech numer sześć.
Najprostsze rozwiązanie, nie ważne czy prawdziwe. Aż mi ulżyło, że to nie ja zaserwowałam zgrabną wymówkę.
- Nic nie szkodzi – krótkie spojrzenie w oczy.
Jeśli oczy są odzwierciedleniem duszy, to Jej dusza mówiła mi tylko jedno. Nie musiała wydobywać z siebie żadnego dźwięku, bo ja w głowie i tak doskonale słyszałam jak z wyrzutem mówi „patrz jak mi przez Ciebie przykro”.
- Miłego dnia – powiedziałam najsłodszym głosem, na jaki mnie było stać.
- Wzajemnie – padła zdawkowa odpowiedź, kolejny uśmiech numer pięć i rozminęłyśmy się. Każda poszła w swoją stronę.
Kilka kroków w głąb różnokolorowego tłumu i trzy głębokie wdechy.
Gdzie się podziało nasze nieme zrozumienie? Czy przyjaźń na śmierć i życie może obumrzeć w trochę ponad dwa lata? Nie, to nie była przyjaźń. Przynajmniej nie ta właściwa, dojrzała. To było tylko złudzenie. Cholernie dobre, bo trwające przez dziesięć lat. Ale czar w końcu prysł. Delikatna niczym porcelana przyjaźń roztrzaskała się na drobne kawałki nienawiści, wzajemnej pogardy, niechęci i dystansu. Czas zrzucić z piedestału nierealne wyobrażenia. Odwołać wielkie słowa.
2
But we had a dream
It was meant to be
And we were kissing Gods against all the odds

W zgiełku własnych spraw, szybko zapomniałam o naszym niezręcznym spotkaniu. Dopiero gdy późnym wieczorem wracałam pociągiem do Warszawy i tępo wpatrywałam się w wynurzający się zza chmur księżyc, nagle stanęła mi przed oczami Jej twarz. Zadziwiające, jak bardzo ta nowa twarz różniła się od tej, którą zachowałam w swoich wspomnieniach.
Nieprawdopodobne, jak wiele potrafił dla mnie znaczyć człowiek, którego teraz najchętniej minęłabym bez słowa.  Bo przecież nasza historia była jak z filmu.
Poznałyśmy się w podstawówce, razem siedziałyśmy w jednej ławce, drugiej od końca, w środkowym rzędzie. Razem chodziłyśmy do parku, na basen, do cyrku w którym naszą ulubioną atrakcją zawsze był słoń, do wesołego miasteczka na nasze ulubione auta. Razem bawiłyśmy się lalkami i klockami, razem wieszałyśmy się na trzepaku pod Jej blokiem i przeciskałyśmy się przez dziurę w siatce do ogrodu Moich sąsiadów, żeby robić kaczki na ich wypielęgnowanej sadzawce. Razem jeździłyśmy nad jezioro, w góry i plotłyśmy wianki z polnych kwiatów. Czytałyśmy te same książki, oglądałyśmy te same bajki, później filmy. Razem jadłyśmy słodki groszek na różowym kocyku w białe kropki w ogródku Jej wujka i zbierałyśmy maliny u mojego Dziadka na wsi. Pisałyśmy do siebie obszerne listy z wakacji, założyłyśmy nawet oficjalny „Pamiętnik Przyjaźni”. Wymyślałyśmy tuzin wspólnych, tylko nam znanych zabaw, alfabetów i kodów. Na nudnych lekcjach obgadywałyśmy ludzi na wyrywanej kartce z zeszytu. Na chemii często siadałyśmy w ostatniej ławce i wciskałyśmy sobie ukradkiem słuchawki w uszy: twoje lewe, moje prawe. Razem stawiałyśmy czoła gimnazjalnym przeciwnościom: pierwsze zauroczenia, sukcesy, rozczarowania, niepowodzenia, błędy, drobne kłótnie. Zwykłyśmy mówić sobie wszystko o wszystkim, i z niewypowiedzianym utęsknieniem wyczekiwałyśmy każdego kolejnego, weekendowego spotkania. Miałyśmy swój mały prywatny półświatek, do którego nikomu innemu nie pozwalałyśmy wchodzić. I dużo było takich, którzy nam zazdrościli. Bo przecież nic nie mogło nas rozerwać. Potrafiłam toczyć o nasze spotkania prawdziwe batalie z rodzicami. Doprowadzałam do bójek, gdy ktoś skierował na Nią złe słowo. To miało się nigdy nie skończyć. Miałyśmy przyjaźnić się nawet w Domu dla Starców.

3
Now it’s a crying shame
And it’s a crying shame
You don’t know who to blame
It’ll never be the same
And it’s a crying shame

Teraz widzę to wszystko jak przez mgłę. Jakby ktoś mi Ją zabrał i na Jej miejsce wstawił zupełnie nową, obcą mi osobę. Bo teraz już nic o niej nie wiem. Dawniej nie było rzeczy, której bym nie wiedziała. Teraz nawet nie wiem czy dalej zawzięcie rysuje. Nie wiem co w końcu studiuje, jak Jej poszła matura, czy dostała się na swoją wymarzoną architekturę krajobrazu, jak Jej się żyje w nowym miejscu, jak Jej młodsza siostra i starszy brat, czy jest zakochana, czy ma chłopaka, czy znalazła sobie kogoś w moje miejsce… Teraz nawet nie potrafię sobie wyobrazić rozmowy, w której zadaję pytania o rzeczy, które dawniej były taką oczywistością. Nie miałabym bladego pojęcia jak się przy Niej teraz zachować, czego się po Niej spodziewać. I chyba tylko dlatego nie tęsknię za naszymi nocnymi zwierzeniami, wielkimi tajemnicami, niezawodnymi poradami i intymnymi wyznaniami. Nie pamiętam już dźwięku Jej cichego śmiechu. A to zapomnienie przyszło zaskakująco łatwo, szczególnie biorąc pod uwagę to, jak wielkie miałyśmy o naszej przyjaźni wyobrażenia. Zastanawiam się gdzie się podziały te wszystkie lata, te łzy, uśmiechy, tajemnice, godzinne rozmowy telefoniczne, kilometrowe maile, spacery do lasu i sklepu. Kiedy mój świat zaczął istnieć bez Niej? Kiedy przestałam do Niej dzwonić i pisać? Kiedy przestałam tęsknić? Kiedy? Co spowodowało, że po dziesięciu latach najpiękniejszej przyjaźni wszystko się rozpadło i teraz nawet nie warto za tym wszystkim tęsknić? Kogo lub co powinnam winić?
Nie wiem. Nie ma konkretnego czasu, rzeczy, osoby, ani miejsca. Nie było żadnego przełomu, żadnej awantury, kłótni, skradzionego chłopaka, przyjaciółki, czy zdradzonej tajemnicy. A mimo to, jest teraz jedną z ostatnich osób, którym byłabym w stanie zaufać.
To frustrujące, nielogiczne, nierealne, a z drugiej strony tak bardzo oczywiste i naturalne! Bo przecież nikt nie zrobił niczego ani na złość, ani z premedytacją. Nie było ku temu powodu. Nie ma nikogo, kogo można by słusznie winić. I może właśnie to czyni naszą sytuację jeszcze bardziej nieznośną. Kolejny życiowy paradoks, przepełniony poczuciem bezgranicznej beznadziejności. Rozpadło się samo?

4
Too much, we demolish too much
And yeah we’ve really fucked it up
Yeah baby you lost your touch

- Utrzymujesz z Nią jeszcze jakiś kontakt? – pyta moja koleżanka, która kiedyś, przy okazji któryś urodzin, została też Jej dobrą znajomą. 
- Nie – odpowiadam bez wahania. I nawet nie czuję z tego powodu żalu.
To był taki naturalny rozkład. A przynajmniej to lubię sobie wmawiać. Byłyśmy głupie i niedojrzałe. Bardzo długo żadna z nas nie zdawała sobie sprawy z tych małych, subtelnych zmian, które zachodziły w naszych relacjach. Trafiłyśmy do innych liceów. Raz na jakiś czas malutkie, ledwo odczuwalne nieporozumienie wkradało do naszej rozmowy. Kilka błahych niedopowiedzeń, nieodebranych telefonów i odwołanych spotkań. Może to właśnie przemilczenie takich drobnostek przyczyniło się do rozpadu. Z dnia na dzień nie robiło to żadnej różnicy. Przykry tego efekt stał się widoczny o wiele za późno. Bo gdy w końcu zorientowałam się, że nie jest już tak jak dawniej, zabrnęłyśmy za daleko. Miałyśmy różne problemy, do których dzielenia nie byłyśmy przyzwyczajone, więc opowiadałyśmy sobie o nich jedynie powierzchownie, w pośpiechu, tak „żeby nie było”. Wsiąknęłyśmy w zupełnie odmienne środowiska. Z tygodnia na tydzień pojawiało się coraz więcej niewyjaśnionych spraw, różnic, niewypowiedzianych frustracji, cichych pretensji, malutkich żali. Im bardziej zdawałam sobie z tego sprawę, tym skrupulatniej odrzucałam to wszystko na bok, bo wciąż były inne, ważniejsze i bardziej niecierpiące zwłoki problemy. A może po prostu nie chciałam. Może się bałam. To była dla mnie zupełnie nowa sytuacja, która, w dodatku, z tygodnia na tydzień robiła się coraz mniej komfortowa. A Ona też milczała, udając, że nie dostrzega problemu. Aż w końcu te malutkie, z pozoru nieistotne drobiazgi urosły do niebotycznych rozmiarów. Gdy w końcu oprzytomniałam i postanowiłam o nas zawalczyć, Ona nie była już tą osobą, którą znałam i z bólem dotarło do mnie, że ja też nie jestem już tą osobą, którą byłam rok temu. Nie mogłyśmy się porozumieć, ale żadna z nas nie chciała się do tego otwarcie przyznać, więc długo jeszcze brnęłyśmy w udawanie, że wszystko jest po staremu.
Zmęczona tkwieniem w fałszywej relacji, desperacko próbowałam dać Jej do zrozumienia, że jest inaczej, że mam Jej coraz więcej do zarzucenia, że nie jest między nami dobrze, że trzeba coś z tym zrobić. Bez większego rezultatu. To trwało prawie rok. Potem stopniowo przestałam się angażować w jej życie: rzadziej pisałam, rzadziej dzwoniłam. I nawet nie zauważyłam, kiedy przekroczyłam cienką nić i zaczęłam celowo unikać jej telefonów, smsów i wspólnych spotkań. Moje życie zaczęło pędzić poza jej zasięgiem i vice versa. Otoczona nowymi ludźmi i miejscami, nie tęskniłam, przez większość czasu w ogóle nie pamiętając o jej istnieniu. Przecież nawet się specjalnie o mnie nie upominała. Równolegle ze mną skończyła szkołę i wyjechała studiować do innego miasta. Że studiuje w Krakowie, dowiedziałam się przypadkiem. Kontakt nam się bezpowrotnie urwał.
Aż do niespodziewanego spotkania na Krakowskim rynku, rok temu.
Planowałam puścić naszą przyjaźń i owe niezręczne spotkanie w niepamięć. Ale pół roku temu, gdy zachciało mi się wielkich porządków we własnym życiu, dopadły mnie wyrzuty sumienia. Przecież tak nie powinien się kończyć żaden związek, a już zwłaszcza nie dziesięcioletnia przyjaźń, nawet, jeśli tak naprawdę przyjaźnią nie była. Impulsywnie, w ramach wewnętrznej potrzeby zamknięcia starego i otworzenia nowego rozdziału w swoim życiu, postanowiłam to wszystko wyjaśnić. Przeprosić. Postawić kropkę na końcu zdania i zapewnić sobie czyste sumienie. Przecież doskonale zdawałam sobie sprawę, że to wszystko działo się i na moje własne życzenie. Napisałam długiego, szczerego maila, tak jak to zwykłam robić za starych dobrych czasów. Metrowego. Potwierdzenie odczytania wiadomości wróciło do mnie jeszcze tego samego dnia. A potem przez kolejnych sześć miesięcy nie pojawiło się na skrzynce nic.
Odnalazłam jej numer telefonu i napisałam wiadomość z zapytaniem czy możemy pogadać. Nie otrzymałam odpowiedzi. Chciałam dać sobie spokój, tłumacząc się, że przecież próbowałam. Ale część mnie nieugięcie upierała się, żeby to załatwić. Tylko dla siebie, tak raz na zawsze. Więc zadzwoniłamNumer był nieaktualny.

5
Now it’s a crying shame
And it’s a crying shame
You don’t know who to blame
It’ll never be the same
And it’s a crying shame

Widziałam Ją wczoraj na ulicy w naszym rodzinnym mieście, z jakimiś nieznanymi mi koleżkami. Pewnie, tak jak ja, robiła ostatnie przedświąteczne zakupy. Popatrzyła na mnie wzorkiem, którego prawdopodobnie nigdy nie zapomnę, bez względu na to, czy widziałam go oczami wyobraźni czy taki był naprawdę – patrzyła na mnie z wyższością, zimną satysfakcją i ciągle żarzącą się nienawiścią.
Najpierw zrobiło mi się głupio.
A potem poczułam, że tak naprawdę jest mi Jej żal.
To przecież przykre, gdy chcesz wyciągnąć do kogoś rękę na zgodę, a ten ktoś odrzuca ją z nienawiścią zarezerwowaną dla największego wroga. Wszyscy wiemy, o jakiej nienawiści tutaj mowa. Chyba każdy w którymś momencie swojego życia ją odczuwał. Tylko ja już wiem, że ona do niczego nie prowadzi. Tylko szkodzi. I wciąż bardzo chciałabym Jej to wytłumaczyć, ale przecież Ona nie chce słuchać.
Trochę pęka mi serce, ale nic więcej zrobić nie mogę.
To na tej ulicy dotarło do mnie, że w życiu nie na wszystko mam wpływ. Mogę się zmieniać i działać według własnego sumienia, ale to i tak nie gwarantuje, że moje życie potoczy się według przyjętego planu. Bycie zgodnym z własnym sumieniem nie zawsze wystarcza. Czasami potrzeba dobrej woli z dwóch stron. Czasami ktoś nieświadomie zmusza Cię do złamania własnych przyrzeczeń. Nie pozwala postawić pełnego kroku na przód. I jedyne co możesz zrobić to nauczyć się z tym żyć. Zaakceptować niedoskonałość.
Pewnie już nigdy nie uda nam się normalnie porozmawiać. Ale to nic nie szkodzi. Przecież ludzie pojawiają się w naszym życiu równie często jak znikają. Nie ma w tym nic odkrywczego. Ale bez względu na to jak długo zabawią w naszym życiu, każdy z nich zostawia po sobie jakiś ślad. W gruncie rzeczy mogę Jej być dozgonnie wdzięczna, bo nie tylko zapewniła mi piękne wspomnienia z dzieciństwa, ale również, choćby nieświadomie, dała dobrą lekcję życia. I choć ruszyłam do przodu zostawiając Ją daleko w tyle, wiem, że nie przekreśliłabym ani minuty, czy to dobrej czy złej, z tych wszystkich lat, których była nieodłączną częścią.

Za dwadzieścia lat Ona wciąż będzie tym samym rozdziałem mojego życia. Zamkniętym