05/10/2013

Inaczej

Rzuciło mnie na głębokie wody po miesiącu pełnym nędzy, żalu i rozpaczy.
Wreszcie, nareszcie, w końcu!
Woda zimna, prądy trochę nieokiełznane, a i fale odrobinę za wysokie. Ale trzepię tymi rękami i wierzgam zawzięcie nogami, rozpaczliwie łapiąc powietrze w płuca i gorliwie licząc na to, że wkrótce ujrzę na horyzoncie ląd. Albo chociaż nauczę się dobrze pływać.
Wciąż nie jestem pewna czy tego chcę, ale tego mi właśnie trzeba.


Burdel, chaos, przytłaczająca masa drobnych nowości i dziwności. Nowe problemy, głupoty, zmartwienia, stresy i frustracje. Nowe miejsca, zapachy, dźwięki, kolory, twarze, uśmiechy, spojrzenia i ucieczki. Proces mozolnej adaptacji: inaczej płynie czas, inaczej mierzy się odległości. Komponuję nowy rytm dnia, nabieram nowych przyzwyczajeń, nieśmiało wertuję zakurzone pomysły. Walczę z milionem niedokończonych spraw, upiornym brakiem czasu i chronicznym niedowładem „mięśnia organizacji”. Krok mi się dziwacznie wydłuża, dłonie marzną, nos czerwienieje, a żołądek wywija piruety.
Szczęśliwie, mój wewnętrzny bałagan wreszcie odnalazł analogię w oparach szarej codzienności. I nagle ten zdwojony nieład stał się znośny.
Jest inaczej.

Ogarnę. Prędzej czy później na pewno ogarnę. Siebie. Studia. Ludzi. I życie.
W dowolnej kolejności.

I coś się z tego urodzi.