14/02/2022

Ciężkie jest życie blondynki (13)

Wszystkie odcinki z serii do wglądu TUTAJ.

Przed wami edycja walentynkowa! 

Bo:

 

Po pierwsze:

Jedno z pierwszych, bardzo niezręcznych spotkań z chłopcem, sam na sam, rozumiecie. Pierwszy raz w życiu zanosiło się na coś intymnego. Siedzieliśmy przytuleni na łóżku i miło przez chwilę było, ale potem zjadła mnie podszyta niską samooceną trema, a że chłopiec rzucił na to bardzo głupi komentarz, to zapadła niezręczna cisza. Przesunęłam się na skraj łóżka i żeby nie siedzieć bezczynnie, postanowiłam związać sobie włosy. Zawsze w takich przypadkach zwieszam głowę między nogi i gwałtownie zarzucam wszystkie włosy do tyłu. W tym samym czasie chłopiec chyba uznał, że się załamałam i postanowił mnie objąć… dostał z czachy prosto w szczękę. Przeżył, ale nie bez bólu.

Po drugie:

Lubię się czasem pobawić w swatkę i czasem nawet mi to wychodzi: mam na swoim koncie jeden długoletni związek znajomych ze studiów. Zaczynałam wcześnie, bo na zagranicznej kolonii organizowanej przez szkołę mojego taty (na Węgrzech), mając może jakieś osiem lat. Uznałam wtedy, z dobroci serca, że pomogę starszej koleżance, której podobał się jeden kolega. Podstępem którego nie pamiętam, zwabiłam ich do tego samego domku i zamknęłam drzwi na klucz. Skąd miałam klucz, też nie pamiętam. Pamiętam za to przerażenie, gdy klamka ów drzwi (teraz zamkniętych na klucz) została mi w ręce. Przez dobre naście minut usiłowaliśmy te drzwi wszelkim sposobem, z obu stron, otworzyć – bezskutecznie. Ostatecznie, obawiając się kary, koleżanka i kolega wychodzili przez okno. Problem z drzwiami zgłoszono jako niewyjaśnioną zagadkę: klamka sama odpadła.  

 

Po trzecie:

Na początku naszej znajomości, któregoś słonecznego dnia, M przyszedł na nockę po tym, jak przysnął sobie w słońcu na trawce. Zajęta byłam pisaniem jakiegoś arcyważnego maila gdy wchodził, więc wymamrotałam “hi” i spojrzałam na niego dopiero wtedy, gdy zadał jakieś związane z pracą pytanie – i zamiast mu odpowiedzieć, dostałam ataku śmiechu. M, rodowity rudy Szkot o bardzo jasnej karnacji, był cały różowy, poza dwoma białymi otoczkami wokół oczu. Karma dopadła mnie dzień później, gdy dopiero co zamówiony gin z tonikiem (nawet łyka nie upiłam) cały wylądował na moich spodniach. Wyglądałam jakbym się posikała. Po dziś dzień oboje chętnie sobie z tego ciśniemy.

 

Po czwarte:

Zawsze miałam słabość do obcokrajowców, więc gdy na magisterce wyhaczyłam na tym samym roku obcokrajowca zza wielkiej wody, wzięłam sobie za punkt honoru go przynajmniej poznać. Pierwsze podejście zrobiłam już na pierwszych zajęciach w grupach. Mała sala, niewiele miejsc, krzesło koło delikwenta wolne, więc pytam grzecznie czy mogę i siadam. A ten typ co? Wstaje, zbiera swoje rzeczy i bez słowa przesiada się na jedno z nielicznych wolnych krzeseł po drugiej stronie sali. Poszło mi w pięty, nie powiem. Ale nie zniechęciłam się i jakiś czas później, idąc niemal ramię w ramię na przystanek, postanowiłam zagadać. Wymyśliłam pytanie, zrównałam z nim krok, otwieram usta (zdołałam chyba nawet wydusić „hiya”), a ten puszcza się pędem na podjeżdżający akurat tramwaj. Może to wszechświat dawał znaki, bo gdy kiedyś w końcu usiedliśmy przy jednym stoliku na piwie, okazało się, że mimo wspólnego studiowania literatury, niewiele nas łączy i gadka totalnie się nie klei.

 

Po piąte:

Miałam w swoim życiu tylko jedną, porządną, oryginalną lalkę barbie. Kochałam ją nad życie i niczego nie chciałam dla niej bardziej, jak Kena, ma się rozumieć. Męczyłam o to mamę dniami i nocami. Któregoś dnia mama w końcu się złamała i w nagrodę za coś, kupiła mi po taniości Kena w kiosku na rogu ulicy. Takiego wiecie, nieurodziwego, pustego w środku, czarnego, w paskudnym, fluorescencyjnym ubranku sportowca – taniego. Nie był to szczyt moich marzeń, ale wreszcie jakiś Ken, więc nie miałam w planach wybrzydzać. Poznali się z moją barie od razu, w wyjątkowo romantycznych okolicznościach i zakończyli swoje pierwsze spotkanie pocałunkiem tak namiętnym, że Kenowi odpadła głowa. Niestety, nie w przenośni. Odpadła i już za żadne skarby nie chciała wrócić na swoje miejsce. I tyle było Kena w moim życiu. Skłonna jestem stwierdzić, że nie przeszło to w moim życiu bez echa.