13/03/2022

Upadek autorytetu

We wtorek na zajęciach omawialiśmy terapeutyczną metodę pustego krzesła. Naturalnie więc zaczęłam się zastanawiać, kogo sama mogłabym na tym pustym krześle posadzić. I z lekkim zdziwieniem odkryłam, że nie ma w moim otoczeniu żadnej takiej osoby. Nawet zaglądając w przeszłość (która nie jest przedmiotem omawianej terapii gestalt), nie potrafiłam znaleźć powodu dla przywoływania problematycznych osób czy sytuacji, z którymi przecież już dawno się pogodziłam. Mój “cykl doświadczania” został pomyślnie zamknięty, nie noszę w sobie żadnych niedomkniętych rozdziałów. To była bardzo budująca realizacja! Dała mi poczucie, że moja wewnętrzna „orka na ugorze” przynosi realne efekty.



A potem wróciłam do domu, M pokazał mi najnowszy tweet najbardziej poczytnej brytyjskiej autorki i mnie olśniło: J.K. Rowling bym na tym krześle posadziła!

Konflikt na tle mojej niegdyś ulubionej autorki i wielkiego autorytetu (!), jest ze mną już od dłuższego czasu. Myślę że mniej więcej od momentu, gdy po licznych zapewnieniach że na 7 tomach się skończy, napisała pseudo-kontynuację, która fabularnie była gorsza od niejednej fikcji fana. Jednak gdy w czerwcu 2020 rozpętała się pierwsza poważna gówno-burza, bardzo chciałam dać jej kredyt zaufania. Oczywiście zgodzić się z jej argumentacją absolutnie nie mogłam i wciąż jestem zdania, że żaden trzeźwo i krytycznie myślący człowiek zgadzać się z nią nie powinien (bo naprawdę każdy z jej argumentów został kompletnie zmiażdżony w adekwatnej odpowiedzi). Ale broniłam, no bo przecież szkoda człowieka, jeden czyn nie przekreśla wszystkich innych (bezsprzecznie dobrych), a nienawiści nie powinno się zwalczać nienawiścią, prawda? I jak bardzo chciałabym takie podejście do całej sprawy utrzymać, tak tym razem nie potrafię powstrzymać własnej złości. Frustracja urosła do niebotycznych rozmiarów i wylewa mi się przez palce na klawiaturę. Może to kwestia kiepskiego momentu w historii świata i z całą mocą czuję, że to naprawdę nie jest ani czas ani miejsce na jej bzdury? Na pewno mam potrzebę zaadresowania tego, sprzeciwienia się, skonfrontowania. I postawienia kropki.

Jedno stało się dla mnie w tegoroczny Dzień Kobiet bardzo jasne: Rowling to największy zawód mojej ostatniej dekady. Wierzyć mi się nie chce, że miałam ją kiedyś za prawdziwy wzór do naśladowania. Coś jej się tam mocno wywalić pod garem musiało. Oszalała od nadmiaru pieniędzy? Straciła kontakt z rzeczywistością i żyje w urojonym zagrożeniu? Zwał jak chciał, ja po prostu nie godzę się przyjąć, że ta sama kobieta, która teraz wypisuje bzdury na twitterze, napisała mojego ukochanego Pottera. Nie, to nie może być ten sam człowiek.

Rzeczony tweet kompletnie zepsuł mi humor i do reszty zrujnował Dzień Kobiet, który i tak był już mocno podminowany obecną kondycją świata. No bo, kurwa, nie życzę sobie, żeby ktokolwiek, a już na pewno nie jakaś spaczona nadmiarem pieniędzy pani próbowała przemycać swoje szkodliwe opinie pod przykrywką troski o kobiety i ich prawo do decydowania o samych sobie. Taka narracja automatycznie wyklucza zarówno mnie, jak i większość kobiet, które osobiście znam. Absolutnie nie mam poczucia, że transpłóciowość czy językowa inkluzyjność w jakimkolwiek stopniu w ogóle wpływa (nie mówiąc już, że negatywnie) na moje postrzeganie kobiecości czy moje prawo do mówienia o niej.

Za moje (jako kobiety) prawo do mówienia i decydowania o samej sobie, niczyje prawo (do dokładnie tego samego) nie powinno być odbierane czy w jakimkolwiek stopniu ograniczane. Żyjmy i dajmy żyć innym. Robienie z każdej transpłóciowej kobiety gwałciciela w sukience jest, bardzo delikatnie mówiąc, chore. Z tym się powinno iść po pomoc do specjalisty, a nie do Internetu, już szczególnie gdy ma się całe miliony odbiorców.

Czy ktokolwiek próbuje negować istnienie pojedynczych przypadków przemocy ze strony transpłóciowych kobiet? Nie wydaje mi się. Przypadki przemocy zdarzają się wszędzie tam, gdzie jest CZŁOWIEK. Wykłócanie się o metki, definicje i próby ubierania przemocy w jakąś ideologię (i to się dzieje po obu stronach barykady), nie prowadzi do niczego innego niż tylko większych i bardziej szkodliwych podziałów. Które naprawdę są ostatnim czego nam dziś potrzeba. Walczyć należałoby tutaj z przemocą jako powszechnym, ludzkim zjawiskiem, a nie jako ideologią (niesłusznie) podpiętą do konkretnej grupy, rzekomo nastawionej wrogo do innej. Walczyć ze zjawiskiem, a nie drugim człowiekiem.

To co pod przykrywką troski próbuje nam sprzedać pani Rowling, jest irracjonalnym strachem (tudzież wewnętrznym przekonaniem), budowanym na pozorach, uprzedzeniach i szkodliwych stereotypach. Być może jest to też wynik nieprzepracowanych, osobistych traum. Cokolwiek jednak jest przyczyną tych irracjonalnych myśli, skutecznym sposobem na ich leczenie byłaby terapia (behawioralno-poznawcza szczególnie dobrze radzi sobie z irracjonalnym myśleniem), a nie bojowanie w Internetach.

Szczerze mówiąc, im dłużej się nad tym zastanawiam, z tym większą mocą do mnie dociera, że to, co tak bardzo zbulwersowało mnie i popchnęło do bronienia Rowling w czerwcu 2020, teraz samo nasuwa mi się na myśl. Że sposób myślenia który sugerują jej, zdaje się coraz bardziej nieprzyjemne posty w mediach społecznościowych, jest toksyczny w bardzo podobnym stopniu jak myślenie każdego tyrana we współczesnej historii świata, tj. żywi się strachem i podziałami, w imię obrony rzekomych wartości.

O ile latem 2020 skłonna byłam wierzyć, że to jednorazowy wybryk i że ta, niegłupia przecież kobieta to przemyśli, zreflektuje się i jeśli już nie przeprosi, to przynajmniej zamilknie, tak teraz pozbywam się wszelkich złudzeń. To nie był odosobniony przypadek. 

Wciąż daleko mi do wylewania na nią pomyj, bojkotowania jej twórczości czy włączania się w dyskurs nienawiści (temu zawsze będę przeciwna), ale jest we mnie o wiele więcej złości i niezgody na jej słowa. Bo nawet jeśliby założyć, że ma w tym dobre zamiary, to nie tak to powinno wyglądać. Nie tak powinna to komunikować. To nie jest budujący dialog.

Z tej mojej złości i niezgody wyłoniła się wyraźna potrzeba zdystansowania. Długo nie chciałam rezygnować z mojego wyobrażenia autorki ulubionych książek. Bardzo trudno jest pogodzić się z utratą autorytetu, na którego bazie zbudowałaś część swojej osobowości. Ale zdaję sobie sprawę, że jest to nieuniknione, a nawet konieczne. Nadszedł czas porzucić własne oczekiwania i zaakceptować zastaną rzeczywistość: nie po drodze mi z tą kobietą i jej wizją feminizmu. Tutaj rozchodzą się nasze ścieżki.

Zamykam ten cykl, pozwalam jej odejść. Nie bez żalu, ale zdecydowanie wolę by to krzesło stało puste, niż było zajęte przez kogoś kto – mniej lub bardziej świadomie – krzywdzi innych.