07/11/2014

Faza

Czasami od słuchawek w uszach zdaje się zależeć całe twoje życie.
Nie, to nie to, że rozmowy ludzi w autobusie / tramwaju odbierają ci resztki wiary w społeczeństwo i potrzebujesz sprawdzonego pocieszyciela. Nie, to nie to, że w mieszkaniu nad tobą z namaszczeniem i niebywałą gorliwością używają na przemian młotka i wiertarki i bezzwłocznie potrzebujesz zamknąć się w swoim świecie. I nie, to nawet nie to, że masz podły nastrój i potrzebujesz ukoić nerwy znajomymi dźwiękami.
Czasem po prostu musisz: założyć słuchawki, odpalić wołającą do ciebie gdzieś z otchłani nutę i bezproduktywnie zmarnować dwie, trzy lub dziesięć godzin.


To nic, że zapętloną piosenkę słuchasz po raz setny. Tego dnia. To nic, że dochodzi trzecia w nocy, a ty jutro musisz być przytomna na zajęciach o dziewiątej. Żywisz rozsądek irracjonalnym przekonaniem, że jak zdejmiesz słuchawki to świat się skończy, albo przynajmniej ty się rozpadniesz na drobne kawałki. No po prostu nie jesteś w stanie wyciągnąć słuchawki z uszu. Choćby jednej. Choćby na chwilę. Choćby cię bili. Nie i już. Bo to wciąż za mało, za cicho, za mało intensywnie. Bo jeszcze pięćdziesiąt razy nie wystarczy.
To się nazywa faza.
Bo niektóre piosenki już tak mają. Że się do mózgu, jak ten przysłowiowy rzep, przyczepiają. I choćbyś nie wiem jak bardzo chciała się ich pozbyć, nie posłuchają i przyczepione tak zostaną. Na dłużej niż myślisz. Może nawet na zawsze.
Ja już dawno tak nie miałam.
Więc dostałam. O trzeciej nad ranem: tylko ja i moja piosenka.

Kto doskonale wie o czym mowa?