10/11/2014

Jestem (nie)ważny/a

Mądry post na podobny temat przeczytałam kiedyś u Konrada (polecam!).
A sama w podobnym kontekście wypowiadałam się już tutaj.
_____________________________
W życiu od czasu do czasu natrafiasz na człowieka, który przy bliższym poznaniu ze stoickim spokojem oświadcza, że zawsze bardziej dbał o innych niż o siebie. Że to inni zawsze byli ważniejsi, że to zawsze ich, a nie własne problemy spędzały mu sen z powiek.
Z zasady mówią o tym różnie. Jedni z wyraźną nutką dumy w głosie, inni z lekko zagubionym wyrazem twarzy. Niektórzy na pytanie dlaczego nigdy nie pomyślą o sobie, gdzieś w głuchą przestrzeń rzucają „bo ja nie jestem ważny/a”. Jeszcze inni, albo głośno mówić tego nie chcą, albo mówić wcale nie muszą, bo to widać gołym okiem.  
Mogłabym się pokusić o motywujący post dla każdej takiej osoby.
Mogłabym, ale zamiast tego, swoim zwyczajem, znowu się wkurwię.


Bo tak, ludzie myślący o sobie w kategoriach minus jeden wkurwiają mnie znacznie bardziej niż niejeden przeciętny, bezmózgi debil. I to nie tylko dlatego, że sama jestem rasowym egocentrykiem, ale i dlatego, że napotkanych debili z reguły omijam szerokim łukiem, a na tych pierwszych z jakiegoś powodu zawsze zbyt szybko zaczyna mi zależeć.
A gdy człowiek, na którym mi zależy, zaczyna zdrowo pierdolić, biorę to bardzo osobiście. I tym sposobem, brak szacunku do samego siebie odbieram jak zamach na szacunku do mnie.
Bo widzicie: ja się nie chcę całe życie użerać z ludźmi, którzy będą mnie bez przerwy stawiać na przedzie. To może być fajne na chwilę, ale nie na dłuższą metę. Uwierzcie, przerabiałam to, i wiem na pewno, że nie chcę bez przerwy czuć się zmuszana do pamiętania o ich potrzebach, zdając sobie sprawę, że jak nie ja, to sami się o siebie nie upomną. Bo choć swojej opresyjnej natury już pewnie nie oszukam, to naprawdę nie chcę całe życie być tą dominującą, co podświadomie tylko spycha innych w cień. Wokół siebie, tak na stałe, chciałabym mieć ludzi nie tylko świadomych samych siebie, ale i z owej świadomości aktywnie korzystających. Chcę się kłócić, wkurwiać i bez przerwy ścierać. Chcę żeby osoba, na której mi zależy, potrafiła stawiać na swoim i nie bała się przypominać o własnych potrzebach. Ale przede wszystkim chcę, żeby dbała o siebie bardziej niż ja jestem w stanie dbać o nią. Bo doskonale wiem, że, jako człowiek (szczególnie ten chorobliwie egocentryczny), nie raz zawiodę. I z czystej, egoistycznej potrzeby, chcę mieć pewność, że, gdy tak się stanie (a stanie się na pewno), to mnie za to zdrowo opierdoli, a nie będzie heroicznie cierpieć w milczeniu.
Mówiąc krótko: chciałabym otaczać się ludźmi, którzy biorą odpowiedzialność nie tylko za innych, ale przede wszystkim za siebie. A to, w moim rozumowaniu, jest równoznaczne ze stawianiem siebie na równi z innymi. Nigdy niżej.
Jestem bowiem zdania, że na stawianie kogoś ponad siebie, odpowiedni czas przychodzi dopiero (i tylko) wtedy, gdy zostajemy rodzicami. Świadomymi rodzicami.

Jestem przeciwna modzie na ujmowanie własnej wartości. To jedna z rzeczy, których akceptować nie zamierzam: ani u siebie, ani u innych; coś, z czym zamierzam wytrwale i zawzięcie walczyć. Do upadłego.

A co Wy na to?