09/09/2016

Kubek herbaty

Była piąta rano. Nie mogła spać już trzecią noc. Za dużo się wokół niej działo, za dużo od niej wymagano. Wstała, włożyła szlafrok, nastawiła wodę na herbatę. Tak intensywnie wpatrywała się w powoli jaśniejące za oknem niebo, że nawet nie zauważyła, gdy woda się zagotowała. Zalewała herbatę w zmyśleniu, zastanawiając się, jakiej dzisiaj wymówki użyje, żeby się z nimi nie spotykać. Widok ich zmartwionych twarzy bolał ją najbardziej. Wolała pustkę w domu i marne odbicie swojej własnej twarzy w brudnym lustrze niż te ich pełne współczucia i zatroskania miny.



Wzięła kubek w ręce i wyszła na chłodne płytki tarasu. Delikatnie przymknęła za sobą drzwi i usiadła na ostatnim stopniu. Bosymi stopami dotykała mokrej od rosy trawy. Z każdym oddechem z jej ust wydobywał się mały obłoczek przypominający poranną mgłę. Herbata parowała jej w dłoniach.
Pociągnęła pierwszy łyk.
Cisza dudniła jej w uszach, nawet ptaki nie śpiewały. Jedynie przy nagłym powiewie chłodnego wiatru cicho szumiał las. Poczuła jak powoli, stopniowo, wypełnia ją spokój. Taki irracjonalny, błogi, głupi, kompletnie nie na miejscu.
 Pociągnęła drugi łyk.
Ciepło rozlało się po jej ciele. Wcale nie chciało jej się teraz płakać, tak jakby nagle zapomniała, dlaczego jej oczy ciągle były zaczerwienione. Przecież ten przejmujący i dławiący ból już dawno przestał ją męczyć. Może nauczyła się z nim żyć, a może po prostu przestało boleć? Może czas rzeczywiście leczył rany? Nieważne. Ważne, że już tak strasznie nie bolało.
Zza drzew powoli wyłaniało się poranne słońce. To był taki piękny i kojący widok. Co złego mogło się z nim łączyć? Skoro świat potrafi codziennie od nowa ruszać do przodu, to dlaczegoona wciąż tkwiła w tym martwym punkcie? Dlaczego ciepła herbata o poranku potrafiła ukoić jej nerwy, a tabletki łykane na noc tylko wzmagały ataki obezwładniającej paniki?
Przy czwartym łyku herbaty zrozumiała. Nie miała czasu na wyciszenie. Nie miała czasu na kubek gorącej herbaty o piątej nad ranem, czy piątej po południu. Nie miała czasu usiąść samotnie na tarasie, poczuć pod stopami poranną rosę i marznąć w pierwszych promieniach kojąco wschodzącego słońca. Nie miała czasu wsłuchać się w poranny śpiew ptaków i kojący szum wiatru. Nie mogła pogrążyć się w pustce i samodzielnie załatać ran.
Nie pozwalali jej.
Ciągle ktoś koło niej był. Ciągle ktoś pytał, ciągle ktoś dzwonił, ciągle ktoś się martwił. Ciągle przewijały się jej przed oczami kolejne zmartwione i zatroskane twarze, na które nie potrafiła już w żaden sposób reagować. Była zmęczona ostrożnymi szeptami, nieustającą krzątaniną w kuchni, herbatą z miodem podawaną jej do rąk. Nikt nawet nie pytał czy pija czarną. Tylko wciskali jej kolejne kubki do rąk i prosili, by wieczorem nie zapomniała zażyć kolejnych tabletek. Nikt nie pytał jak się po nich czuje i czy chce je łykać. Siedzieli koło niej obserwując uważnie, choć ukradkiem, każdy jej ruch. Kochała ich i naprawdę bardzo próbowała doceniać ich troskę, ale starali się zbyt mocno. Ich uścisk ją dusił.
To dlatego nie spała nocami, a jedynie przysypiała za dnia – bo tylko w nocy mogła wsłuchać się w głuchą ciszę i w spokoju wysłuchać samej siebie. Tylko w pustym i cichym mieszkaniu mogła znowu, choćby na krótką chwilę, stać się sobą. Tylko w kompletnej ciszy potrafiła wymyślić sobie dalszy ciąg tej historii. Jej historii.
Ta herbata na tarasie o piątej rano. Ten szumiący las, śpiewające ptaki, zimny wiatr, trawa pod stopami i kojący zmysły widok wschodzącego słońca. To była tylko jej chwila. Bez minut i sekund. Przepełniona spokojem i naturalnym biegiem rzeczy.
Dlaczego nie miałaby wstawać codziennie rano, tak jak to pomarańczowe słońce?
Wypiła ostatni łyk i wróciła do domu. Jej mokre od rosy stopy zostawiły delikatne ślady na dywanie w salonie. Kubek wsadziła do zmywarki i niespiesznie wróciła do pustego łóżka. Już wiedziała, co im powie: żeby nie pokazywali jej się na oczy, dopóki nie nauczą się patrzeć na nią jak na normalnego człowieka, bez cienia tego duszącego współczucia.
Już nie potrzebowała ich pomocnych dłoni i wiecznie zatroskanych spojrzeń.
Potrzebowała powrotu do normalnego życia.
Jakiekolwiek by ono nie miało być.