27/01/2017

And the world keeps spinning

Wiecie co mówią: że nic już nowego się na tym świecie nie wymyśli. Że teraz wszystko jest tylko przepisywaniem i układaniem w nowe konfiguracje, żadna tam eureka. Chłopaki z Kodaline niczego szczególnego nie odkryli pisząc kolejną ckliwą piosenkę o wielkich nadziejach, a jednak to właśnie ta piosenka wydaje się najlepiej obrazować moje przemyślenia. Bądźmy szczerzy: wszystkie moje wnioski z roku 2016 (jak i z poprzednich lat) są takimi właśnie wnioskami z odzysku jak ta piosenka – wydają się wyjątkowe, a śpiewają o czymś dawno już znanym i oczywistym. Bo nieważne ile razy w ciągu roku twój prywatny świat się zawali, ten realny i tak będzie się obracał dalej. I to od ciebie zależy, co z tym oczywistym faktem zrobisz: będziesz udawać, że ciebie grawitacja i czas nie dotyczy, albo to zaakceptujesz i pójdziesz kręcić się ze światem dalej…


Wbrew pozorom, wybór wcale nie jest łatwy i oczywisty. W epicentrum własnego cierpienia (którego nikt w pełni zrozumieć nie potrafi) bardzo łatwo jest stracić kontakt z rzeczywistością i, konsekwentnie, samym sobą. A potem jeszcze łatwiej przychodzi się w tym swoim nieszczęściu kompletnie zatracić i, konsekwentnie, zostać życiowym wrakiem, który, stabilnie zakotwiczony, obroty kuli ziemskiej uparcie ignoruje. Taka ośla permanentność: nie zmienię się, bo nie i już, wyrok zapadł, życie to wyłącznie smutek, rozpacz i cierpienie.
Jasne, zawalony świat przytłacza i przygniata (nikt tego negować nie zamierza), a spod gruzów wydostać się nie jest łatwo, szczególnie, gdy to gruzy dla wszystkich wokół niewidzialne. Ale jakkolwiek brutalne by to nie było: bez względu na twój dramat, świat będzie się uparcie kręcił dalej. Ból może rozrywać ci serce i spędzać sen z powiek, a świat za oknem mimo to będzie gnał do przodu. Owszem, możesz (a czasem nawet musisz) sobie pozwolić na chwilę słabości, ale jeśli pozwolisz jej się kompletnie pochłonąć… wypadniesz z obiegu. Ludzie wokół nas (w tym i ty sam/a) mają ograniczoną tolerancję na chodzącą rozpacz – mogą przeboleć z tobą miesiąc, dwa. Może nawet rok, jeśli twój wewnętrzny dramat jest wystarczająco mocno uzasadniony, a tymi ludźmi są bliscy i kochający cię ludzie. Ale po kilku obrotach matki ziemi na pewno (o ile tylko szanują samych siebie) stracą zainteresowanie twoją rozpaczą, bo ileż tak można? Rozsądnym wyborem jest (po pewnym czasie) wstać z kolan, otrzeć łzy, zacisnąć zęby i ruszyć z światem w tango dalej. A po drodze nauczyć się odpuszczać. Wybaczać. Żyć w zgodzie z tym bagażem, który ciąży ci na plecach. Kumacie: zamiast uginać się pod jego ciężarem i narzekać na piekielny ból pleców, rozsądniej byłoby skupić na wyrobieniu mięśni, które go z łatwością dalej poniosą.
Pisałam już tutaj o potrzebie odpuszczania. Przy dwóch różnych okazjach nawet. I tego odpuszczania w 2017 planuję się uczepić. Bo 2016, ze wszystkimi swoimi zakrętami, pomógł mi zdać sobie sprawę, że o ile odpuszczanie w życiu idzie mi coraz lepiej, to w głowie jeszcze bardzo dużo mam do nadgonienia. Owszem, fizycznie kręcę się na tej karuzeli świata z coraz większą wprawą, ale w głowie wciąż kurczowo (i niezdrowo) trzymam się tych samych uczuć, lęków, słów i osób, które mnie blokują, spowalniają, zatrzymują.
Jeszcze do niedawna pławiłam się w dumie z powodu zakończenia kilku toksycznych relacji. Oh, jaka ja obrzydliwie dumna z siebie byłam! Już myślałam, że znalazłam złoty środek i teraz, jak go zaaplikuję, to wszystko pójdzie jak po przysłowiowym maśle. Ha. Dupa Jaś, pierdnął Staś, bo nagle okazało się, że odpuszczać trzeba sobie nie tylko toksyczne relacje, te dobre też. Brzmi niedorzecznie, wiem, ale to prawda. Gorzka może, ale jak najbardziej prawda: nawet te z pozoru nieszkodliwe (ba, pozytywne!) relacje / osoby mogą cię blokować, spowalniać i zatrzymywać. Mnie blokują. W mniej oczywisty sposób i na zupełnie innych płaszczyznach niż te toksyczne, ale jednak blokują. O wiele trudniej jest to dostrzec, jeszcze trudniej zaakceptować, ale jak nie chce się wypaść z obiegu, tylko iść w to życiowe tango… trzeba się nauczyć odpuszczać i to, co potencjalnie dobre.  
Nie ma umiłuj, muszę nauczyć się walczyć ze swoją głupią głową, która lubuje się uczepić jednego i nie dawać mi spokoju pieprzonymi LATAMI. I to zazwyczaj jeszcze tego, czego zmienić w żadnym stopniu nie mogę (a i nie powinnam), bo nie ode mnie to zależy. Serio kurwa. Muszę z tym skończyć, bo za dużo na tym tracę. Do tego wniosku doprowadziło mnie ostatnie 12 miesięcy. Zobaczymy gdzie zaprowadzą mnie kolejne 12.