17/04/2017

2017: Glasgow

Do Glasgow pojechałam częściowo dlatego, że chwilowo mieszkał tam Jakub (i.e. miałam gdzie spać), częściowo dlatego, że fundowałam wizytę w Glasgow mojemu bratu na urodziny, a częściowo dlatego, że wybierał się tam Norbert. Umówmy się: mieszkając w Edynburgu, bardzo trudno jest docenić Glasgow (i w ogóle jakiekolwiek inne miasto). Nie będę jednak brutalna: choć ogólnie Glasgow mi się nie podobało, to ma jednak swoje „momenty”, które – mam nadzieję – ujęłam na poniższych zdjęciach.
Zdjęć, jak się okazało, zrobiłam więcej niż mi się wydawało.


Pomijając miasto samo w sobie, wyjazd na wstępie wygrywał słoneczkiem, dobrym jedzeniem i wspaniałym towarzystwem. Wiele więcej do szczęścia nie trzeba.
Wiosna się już rozkręcała.
Glasgow ma fajne muzea: tutaj muzeum sztuki współczesnej.
Muzea sztuki współczesnej są moimi ulubionymi, więc i to bardzo mi się podobało.
Obejrzałam tam wartościowy dokument: The Skin Horse. A zdjęcie trzasnął mi Jakub.
To też autorstwa Jakuba (wyrabia się!).
Oto budynek który epicko psuł każdy możliwy kadr panoramiczny miasta. Aczkolwiek prawdę rzece: to towarzystwo sprawiło, że Glasgow na pewno wspominać będę ciepło.






Panoramom Edynburga nie podskoczy.
Ale chmury (jak zazwyczaj tutaj) były piękne!
Jak i w Edim, tak i w Glasgow pełno wszędzie żonkili.






Jeden z plusów: liczne TARDISy rozsiane po mieście.


Glasgow ma też dwa niezaprzeczalnie piękne miejsca. Jednym z nich jest cmentarz Necropolis – na wzgórzu, w sąsiedztwie pięknej katedry.










Zdecydowanie „must see” w Glasgow!


Na śniadanko wybraliśmy się do jedynego Benugo w Glasgow.
A potem kolejne muzeum, tym razem już z Wojciechem.
Drugim niezaprzeczalnie pięknym miejscem jest Uniwersytet.
Jak wycieczka do Hogwartu.
Przerwa na czytanie w słoneczku: częsty widok na naszych (moich i Jakuba) wyprawach, tutaj uchwycony przez Wojciecha (który nie był wyjątkiem i też czytał). 
Ja i moi ukochani, przystojni chłopcy!
Kolejne świetne muzeum: Riverside, polecam.
Glasgow ma też świetne graffiti.
To wzbudziło masę ciepłych wspomnień
…bo Glasgow to miasto rodzinne piwa Tennent’s.
Podsumowując: wyjazd bardzo udany. O jego drugiej części (wycieczce do Stirling i wdrapywaniu się na Conic Hill) napiszę następnym razem. A do Glasgow pewnie jeszcze wrócę, bo na mojej Bucket liście czeka "Biffy at Barrowland" ;)

.