19/11/2018

Warto w Edim: wstęp

Odkąd zamieszkałam w ścisłym centrum Edynburga i ląduję na zdjęciach przypadkowych trustów wynosząc śmieci, wreszcie czuję, że znam to miasto od podszewki. Lepiej od Krakowa. A skoro zawisł tu przewodnik po Krakowie, to najwyższy czas zorganizować jeden po Edynburgu. Może ktoś skorzysta planując wycieczkę.


O samym Edynburgu kilka postów już zresztą napisałam – w ramach wstępu można je, ale bynajmniej nie trzeba, przejrzeć pod zakładką Edynburg.
Przed wami prolog serii Warto w Edim, czyli kilka(dziesiąt) słów o moim ukochanym mieście na tej planecie.

Pogoda

Wbrew powszechnej opinii, w Edynburgu wcale nie pada więcej niż w środkowej Europie, a już na pewno nie pada tutaj zawsze. Edynburg leży bowiem na wschodzie, a mówi się (a przynajmniej tak zasłyszałam), że wschodnie wybrzeże jest o wiele bardziej suche niż zachodnie. Owszem, pada tu często, ale zazwyczaj krótko, bo niezawodny wiatr sprawia, że pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie. I to on (wiatr), a nie deszcz, jest w Edynburgu waszym największym wrogiem. Składane parasolki z promocji w Rossmanie przegrają z pierwszym podmuchem. Przed podróżą zdecydowanie lepiej zainwestować jest w dobrą, nieprzemakalną, a przede wszystkim nieprzewiewną kurtkę. Statystycznie najwięcej opadów przypada (ponoć) na sierpień i wrzesień, ale nie ma reguły.

Światło

Edynburg, ze względu na swoje geograficzne położenie, oferuje długie, ciemne zimy (której przedsmak doświadczam właśnie po raz pierwszy) i długie, jasne lata. Rok temu w lipcu, gdy miałam na 7.30 do pracy, chodziłam spać po 23 i zawsze czułam się z tym dziwnie, bo za oknem wciąż jeszcze można było podziwiać malownicze, po-zachodnie niebo. A ciężko mi idzie zmrużenie oka za dnia. Te długie, letnie dni niosą za sobą jeden wielki plus: nie trzeba się spieszyć ze zwiedzaniem okolic. Na Artura można wdrapywać się po 21 i wciąż cieszyć się malowniczym zachodem słońca. Bajka!

Topografia

Edynburg (a przynajmniej stare miasto) rozpościera się pomiędzy dwoma dawno wygasłymi wulkanami – na jednym stoi edynburski zamek, a na drugi (tj. Arthur’s Seat) można się wydrapać w poszukiwaniu niezapomnianych widoków. Royal Mile (czyli trzy ulice prowadzące prostą linią w dół, od zamku aż po królewski pałac u stóp Artura) stoi na jęzorze wiekowej lawy, w którą wbudowano „podziemne” miasto. Dzięki temu niektóre budynki od strony Princes St Gardens (które swoją drogą powstały w wysuszonym korycie wielkiego jeziora) mają po osiem pięter, a od strony Royal Mile raptem trzy. Ilość piwnic, przesmyków, schodów i mostów (wcale nie nad rzeką) może przytłoczyć, ale i kompletnie oczarować.

Wydarzenia

Edynburg, jak każda kulturalna stolica, nie grzeszy brakiem wydarzeń. Choć miasto to raczej prowincjonalne (za co je kocham), znajdzie się tu miejsce dla miłośników kultury zarówno wyższej, jak i niższej. Najbardziej znanym na świecie wydarzeniem w Edynburgu (choć co sezon i tak zaskakuje kilku niedoinformowanych turystów niereformowalnymi cenami za nocleg) jest Fringe Festival, który trwa cały sierpień. Co to Fringe, zapytacie. Artystyczny Armagedon, tak bym to chyba określiła. Artystyczne wydarzenia wylewają się z każdego zakamarka starego miasta, i to jeszcze najczęściej z miejsc, o których istnieniu nie mieliście pojęcia, bo pojawiają się, jak grzyby po deszczu, wyłącznie na czas festiwalu. W połączeniu z dzikimi tłumami zagubionych turystów w okolicach Royal Mile (Edynburg w sierpniu potraja swoją liczebność), może okazać się to mieszanką wybuchową. Miłośnicy stand-upów, komedii, teatru, czy jakkolwiek szeroko pojętej sztuki, będą w siódmym niebie, i to zarówno ci przy kasie, jak i bez niej, bo darmowych wydarzeń jest równie wiele (jeśli nie więcej), co tych płatnych – trudno o bardziej buzujące inspiracjami miejsce. Ale ludzie chcący w spokoju zwiedzić miasto, bliscy będą obłędu. Jeśli więc nie przemawia do was doświadczanie artystycznego Armagedonu, zaplanujcie podbój stolicy Szkocji poza sierpniem.

Pieniądze

Nie każdy wie, że w Szkocji, choć to wciąż ten sam poczciwy sterling, drukuje się inne – i w mojej skromnej opinii o wiele ładniejsze – banknoty. I choć w całym UK mają one taką samą wartość, to zdarza się, że jakieś oszołomy w Londynie nie chcą ich przyjąć. Od znajomych wiem też, że wracając do Polski lepiej zadbać o angielską wersję, bo w kantorach mają zwyczaj kasować mniej za te szkockie (co teoretycznie nie powinno mieć miejsca, bo wartość szkockiego banknotu jest dokładnie taka sama jak angielskiego). Kto przez ostatnie kilka lat w UK nie zawitał, może nie wiedzieć też, że od jakiegoś czasu operują tu nowe jedno-funtowe monety (bardziej przypominające euro niż funta, ale że noszą na sobie piękniejsze osty, to nie krytykuję) i plastikowe banknoty 5cio- i 10cio-funtowe. Miejcie na uwadze, że znalezione na dnie szuflady stare banknoty i monety mogą nie mieć już żadnej – poza sentymentalną – wartości.  

Transport

Edynburg jest małym miastem, więc nie posiada metra (dzięki czemu to londyńskie wciąż włada moim sercem). Główne źródło publicznego transportu stanowią piętrowe, burgundowe autobusy. Rok temu, mieszkając i pracując poza centrum, dużo jeździłam tramwajem, jako że był na linii centrum–dom–praca, a po zmianie pracy przesiadłam się na autobusy, w których wyjątkowo dobrze mi się czytało (a to wszystko na ridacard, która pełni tu rolę londyńskiej oysterki, choć tylko od tygodnia wzwyż). Obecnie, jako że mieszkam w ścisłym centrum i transportu publicznego używam sporadycznie w dni wolne (zazwyczaj gdy mam ochotę uciec na Cramond Island), korzystam z dziennego biletu za £4.50 (na wszystkie linie; jeden przejazd kosztuje aktualnie £1.80). EDIT: we wszystkich autobusach wprowadzono płatności kartą, które działają tak samo jak w Londynie: tapujesz tą samą kartą ile chcesz i na koniec dnia ściągają z niej należność, która nigdy nie przekroczy wartości biletu dziennego. Super sprawa, tylko każdy podróżujący musi mieć swoją kartę (co w przypadku rodzin z dziećmi może być problemem). Jeśli decydujesz się płacić gotówką, pamiętaj, że musi być dokładnie odliczona, bo kierowca nie operuje gotówką (i.e. nie wydadzą reszty). Alternatywą jest też, oczywiście, aplikacja biletowa na telefon. Przed przyjazdem na pewno warto zajrzeć na stronę transport for Edinburgh – bo o ile centrum Edynburga można spokojnie przejść wzdłuż i wszerz pieszo, to jest sporo fajnych miejsc do zaliczenia poza nim. Z lotniska (lub na) najlepiej dojechać Airlinkiem 100 za £4.50 (albo £7.50 za bilet powrotny; i te autobusy zarówno wydają resztę, jak i obsługują płatności kartą). Tramwaj na tej samej trasie jest tylko w teorii szybszy, a kosztuje 5.50.

Muzea

To akurat nie jest domena wyłącznie Szkocji, bo większość muzeów w Wielkiej Brytanii jest bezpłatna. Pierwszą styczność z tym fantastycznym wynalazkiem miałam w Londynie, ale porównując z Edynburgiem, niewiele skorzystałam. Londyn pewnie oferuje więcej muzeów niż Edynburg, ale to na edynburskich znam się zdecydowanie lepiej. National Museum of Scotland (coś jak muzeum naukowe i historii naturalnej w Londynie), National Galleries of Scotland (coś jak sukiennice w Krakowie), The Museum on the Mound (muzeum pieniądza), Museum of Childhood (dużo starych, nieraz przerażających zabawek, jedno z moich ulubionych), Museum of Edinburgh (historia Edynburga w pigułce), który łączy się z Museum of Storytelling po przeciwnej stronie ulicy (moje ulubione, bo małe, a treściwe), Writer’s Museum (głównie Scott i Burns, więc nie moje klimaty), Scottish Museum of Conterporary Art. (edynburski MOCAK) i tak dalej. Innymi słowy: jest co robić, gdy krople deszczu uparcie walą w szyby.

Alkohol

W Szkocji mamy prohibicję i alkoholu nie można kupić (w żadnym sklepie) między godziną dziesiątą wieczorem, a dziesiątą rano. Alkoholowe zakupy trzeba planować wcześniej lub kierować się prosto do pubu. Ja o tej prohibicji rzadko kiedy pamiętam, co przyczyniło się już do kilku gorzkich rozczarowań moich nieco bardziej rozpitych, odwiedzających znajomych. Puby, bary i cluby, szczególnie porównując do życia nocnego w Krakowie, zazwyczaj nie są otwarte specjalnie długo. Jak to mówią: inna kultura.

P.S. Jeśli zastanawiacie się dlaczego nie pojawiła się tu podobna seria o Londynie, odpowiedź jest prosta: proporcjonalnie do wielkości i drogości miasta, mieszkałam tam za krótko i zarabiałam za mało, żeby mieć coś sensownego do powiedzenia.