17/12/2018

Filmy 2018

To był bardzo owocny rok, jeśli idzie o ilość pochłoniętych przeze mnie tytułów. Obaliłam ponad setkę filmów i naście sezonów seriali, co, nie oszukujmy się, przyczyniło się do mojej nieobecności na blogu. Choć było wśród nich sporo solidnych, dobrych tytułów, to przyznaję szczerze, że spodziewałam się trochę więcej powodów do zachwytów.
Moim największym rozczarowaniem tego roku były Fantastyczne Zwierzęta, na które czekałam z wypiekami na twarzy, a które okazały się kompletnym niewypałem, pomimo zajebistej obsady. Ale dziś rozczarowania pominę, a do seriali wrócę w oddzielnym tekście za tydzień.  
Przed wami lista filmów, które zachwyciły mnie w 2018. Niestety bez żadnych polskich tytułów, bo o nie w Edynburgu bardzo trudno (co jak co, ale za polskim kinem tęsknię tutaj bardzo). Część wymienionych pozycji pewnie dobrze znacie, ale może znajdzie się choć jedna perełka, której jeszcze nie widzieliście. Zachęcam do dyskusji.
Można czytać śmiało, nie ma spojlerów.


Filmy o spotkaniach przy jednym stole (tudzież w jednym mieszkaniu) zdają się trafiać w filmowe gusta ogółu. Pierwsza była Rzeź, a zaraz potem Dobrze się kłamie w dobrym towarzystwie. Oba widziałam i oba bardzo mi się podobały (choć Rzeź bardziej, bo w Dobrze… nie podobał mi się koniec). Idąc zobaczyć The Party, obawiałam się powtórki z rozrywki, ale film obronił się sam, przynajmniej w moim odczuciu. Bije od niego świeżością, bo choć konwencja ta sama, humor jest zgoła inny i zdecydowanie bardziej „brytyjski”. Specyfika spotykających się tam ludzi jest przedstawiona po mistrzowsku. Niewiele mamy czasu by przeanalizować każdego bohatera z osobna i da się wyczuć, że są to postacie celowo wyolbrzymione, ale wciąż wiarygodne. Aktorzy grają intymnie i wyraziście, a efekt dodatkowo potęguje czarno-biel i dość niespodziewane (przynajmniej w moim odczuciu) zakończenie. Może nie jest to film dla każdego, ale chociażby dlatego, że jest tak podobny do dwóch pozostałych, a jednak zupełnie inny, polecam obejrzeć.

Odkąd wyrosłam z bajek, dość rzadko sięgam po animowane tytuły (na bieżąco jestem tylko z filmowymi ekranizacjami klasyków), więc hity zazwyczaj odkrywam z dużym opóźnieniem i za namową znajomych (jak było chociażby w przypadku Jak Wytresować Smoka). Coco polecił mi obejrzeć brat. Bajka zaczynała się dość niepozornie i przez pierwsze pięć minut myślałam, że dostanę kolejną historię na tę samą nutę. Szczęśliwie zostałam pozytywnie zaskoczona. Historia wcale nie taka banalna (jak na bajkę), a przy tym bardzo urokliwa i wzruszająca, z naprawdę niegłupimi zwrotami akcji. Dodatkowym atutem jest też muzyka: ścieżki dźwiękowej nie powstydziłabym się słuchać w aucie. Dawno nie widziałam równie dobrej bajki, więc jak głupio wam oglądać bajkę samemu, koniecznie zaangażujcie do tego jakieś dziecko.

Do filmów o sporcie (a za taki jest podawany) podchodzę bardzo ostrożnie – mimo iż obejrzałam już wiele dobrych historii nakreślonych wokół różnych dyscyplin, wciąż podchodzę do tematu nieufnie. Nic nie poradzę, fanką sportu nie jestem, a piłki nożnej to już w ogóle. Skusiło mnie sąsiedztwo dramatu. I dobrze, bo film okazał się jednym z lepszych jakie w tym roku obejrzałam. Kultura przemocy wokół brytyjskiej piłki nożnej wciąż mnie brzydzi, ale opowiedziana tu historia była naprawdę dobra. Podobnie było z This is Enland: nigdy nie myślałam, że dramat o skin-headach mnie porwie, a wylądował zaskakująco wysoko na liście moich ulubionych tytułów. Z tym filmem jest podobnie. Zresztą wcale niewykluczone, że podoba mi się częściowo przez wzgląd na fakt, że opowiada o środowisku kompletnie mi obcym. A opowiada ciekawie i prawdziwie.

Nie należę do rzeszy fanek superbohaterów, nie bardzo ogarniam co jest z DC a co z Marvela (choć fakt, że rozróżniam te dwie nazwy już jest jakimś osiągnięciem samym w sobie) i do filmów o tej tematyce podchodzę raczej z dystansem: traktuję je jako formę niezobowiązującej rozrywki, nic więcej. Zachęcona przez przyjaciół, zbliżające się premiery i wspomniany tu wcześniej serial Legion, w tym roku nadrobiłam większość superbohaterskich zaległości i z całego serca polecam oba Deadpoole i Thor: Ragnarok, o ile jeszcze ich nie widzieliście. Uśmiałam się na nich tak, jak już dawno nie śmiałam się na żadnej komedii. W kinie na Deadpoolu 2 polały się nawet łzy z rozbawienia. Naprawdę dawno nie widziałam filmu, w którym poczucie humoru tak bardzo by mi odpowiadało!

Do tytułu, poleconego przez znajomą, podchodziłam jak do jeża, bo ponad trzy godziny trwania skutecznie mnie zniechęcały. Film powinien być treściwy i zwięzły, wszystko powyżej dwóch godzin zajeżdża mi nudą pokroju Wielkiej Ciszy (choć oczywiście nic jej samej nie pobije). Gdy się jednak w końcu przemogłam i obaliłam, przez tydzień chodziłam i wypytywałam kogo popadnie czy widzieli i co myślą. To film z rodzaju tych mocno ryjących banię. Nie wiesz do końca o co chodzi, ale jest tam tyle metafizycznej wiarygodności i dobrego aktorstwa, że nawet Tom Cruise, którego nie znosisz równie mocno jak Colina Farella, wydaje ci się świetny. Wielowątkowy, poplątany, wymagający trochę skupienia i wyobraźni, ale, choć długi, nie nudzi. Nie wiem nawet, kiedy minęły te trzy godziny. To zdecydowanie tytuł, do którego będę w przyszłości wracać.

Każdy film (czy serial) z Jamesem McAvoyem jest obowiązkową pozycją na mojej liście filmów do obejrzenia. I co najmniej połowa tytułów w których gra, ląduję na liście moich ulubionych. Choć końcówka tego była trochę naciągana i potencjalnie rozczarowująca, to jednak ogólny zachwyt przeważył. To film, który spełnia niemal wszystkie moje zachcianki: ulubiony aktor, którego mogłabym oglądać bez końca, mentalne problemy, psychoza, intryga, niebanalna narracja, obsesja, uzależnienie, dobre zwroty akcji. Miód, cud i orzeszki!
I gdyby Split zakończyło się nieco bardziej realistycznie (a nie ‘supernaturalnie’) to też wylądowałby na tej liście, bo McAvoy był tam po prostu kapitalny. Nie ulega wątpliwości, że w styczniu bez zająknięcia pomaszeruję do kina na Glass.

Poszłam do kina trochę z ciekawości jak aktorsko wypada Lady Gaga, a trochę żeby się przekonać czy to naprawdę tak dobre, jak wszyscy mówią. Otóż owszem, dobre. Polały się łzy. I choć Lady Gaga grała (i śpiewała, rzecz jasna) naprawdę dobrze, to moje serce kompletnie skradł Bradley Cooper. Zawsze lubiłam gościa, szczególnie po obejrzeniu Silver Lining Playbook, ale nigdy nie uważałam go za wybitnego aktora. Po tym filmie zmieniłam zadnie. Jak dla mnie, Bradley kradnie całe show! Tak przepięknie gra oczami! Jego postać kupiłam bez zająknięcia od pierwszej sceny. Wielki szacunek, szczególnie, że poza niesamowitym graniem oczami, Cooper też śpiewał, grał i reżyserował. To obowiązkowa pozycja dla każdego miłośnika muzyki (uczuć i emocji). A kto nie kocha muzyki (jakiejkolwiek)?

Komedia nie jest moim ulubionym gatunkiem filmowym, bo stosunkowo trudno jest dziś trafić na jakąś niegłupią. Zrobienie naprawdę dobrej komedii z dość ciężkiego (historycznie) tematu, to prawdziwa sztuka. I ten film tę sztukę, w mojej skromnej opinii, całkiem dobrze prezentuje. Oglądało się fantastycznie: świetna gra aktorka, dobre tempo i kapitalne teksty.

Z oczywistych oczywistości dorzucę jeszcze, że nie zawiodłam się Bohemian Rhapsody (ba, po seansie mocno zainteresowałam się poczynaniami Ramiego Malek’a), zakochałam się w The Greatest Showman (kolejny musical, których przecież wcale nie lubię, dołączył do mojej listy ulubionych filmów…), bardzo stresowałam się na świetnie zrobionej Dunkierce, zaskakująco dobrze ubawiłam się przy A Simple Favour, i bardzo pozytywnie zaskoczył mnie Solo. Więc też polecam.

A co was filmowo zachwyciło w 2018?