26/03/2019

2019: Dundee

Dundee było na liście moich Szkockich miast do zwiedzenia w ramach dni wolnych od pracy – padło na ostatni weekend lutego. Całkiem słoneczny.


I podobało mi się na tyle, że pewnie tam jeszcze wrócę.



Niebo co prawda trochę zaszło chmurami gdy wysiadłam z pociągu, ale nie zanosiło się na deszcz, więc ruszyłam w drogę do głównego celu tego dnia: Dundee Law, mijając po drodze widoczną na zdjęciu McManus Art Gallery (do której zajrzałam w drodze powrotnej).



Jak już uprzednio ustaliliśmy, nie byłabym sobą, gdybym nie wdrapała się na pobliską górkę – to już taki trochę gwóźdź programu każdej Szkockiej wycieczki.  






Całkiem przyjemny spacer, podczas którego zresztą, po raz pierwszy tego roku, zrzuciłam z siebie kurtkę i szalik. W powietrzu czuć już było wiosną.


I nawet natknęłam się na jej pierwsze oznaki.



Wyżej wspomniania McManus Art Gallery.


Gdzie poza klasykami przemycono też trochę sztuki współczesnej. Ten wyjazd w ogóle był dość mocno ze sztuką powiązany, bo odwiedzałam dwoje znajomych, fachowo ze sztuką związanych: Fafiego, z którym mieszkałam pod jednym dachem przez połowę zeszłego roku i Claire, z którą przepracowałam na recepcji prawie całe lato.



Zajrzałam też na pobliski cmentarz – ach, te Szkockie cmentarze!


A potem poszłam do najbardziej rozpoznawalnego (choć od niedawna do użytku oddanego) budynku w całym mieście: Victoria & Albert Museum.


Przyznaję, że bryła z zewnątrz robi niemałe wrażenie.




Przestrzeń w środku też jest nietuzinkowa, choć prezentowane wystawy nie porwały mnie prawie w ogóle. Możliwe że ta płatna była całkiem dobra, ale nie na moją kieszeń.


Koło muzeum dumnie prezentuje się RRS Discovery, na którym zawitałam w drugi (bardziej deszczowy) dzień – choć to może nie do końca moja bajka, wydanych pieniędzy nie żałuję, całkiem przyjemna lekcja historii.


Będąc już w temacie statków, przespacerowałam się też pod HMS Unicorn, który dość spontanicznie też postanowiłam zwiedzić.



Z symboli Szkocji zawsze preferowałam oset od jednorożca, ale przyznaję szczerze, że ostatnio trochę jakby przechodzę fazę na jednorożce. Bo ta Szkocja to dla mnie (prywatnie) taka magiczna kraina właśnie, pełna prawdziwych tęcz i figuratywnych jednorożców.


Chociaż akurat wnętrze HMS Unicorn było jednym z najbardziej creepy doświadczeń w moim życiu (zaraz po kaplicy czaszek w Faro) – nie chciałabym żyć w 18wieku.



Weszłam do środka tylko z powodu tego banneru.


I nie pożałowałam, bo to bardzo ładny kościół był. Idealny na popołudniową zadumę.


Pierwszego dnia Fafi oprowadził mnie po swojej uczelni (świetny wgląd w codzienność niedoszłych artystów!) i wziął na piwo, a drugiego Claire zabrała mnie do małej galerii sztuki współczesnej (Generator Projects), w której wystawiane są i jej prace.


V&A wieczorem robi równie dobre wrażenie co za dnia.


Jak i Discovery. To był bardzo udany weekend!