Tak jakby realia i życie początkiem roku same w sobie nie były wystarczająco dołujące, w rozkwicie wyjątkowo podłego PMSu, spontanicznie postanowiliśmy obejrzeć dokument o orkach. Czy może raczej kolejny dokument o najgorszym drapieżniku na tej planecie: człowieku. I jego pazerności na pieniądze. Czy polecam? Dla świadomości problemu i w ramach przestrogi na pewno zobaczyć warto, ale odradzam oglądania w kruchym stanie emocjonalnym, bo mnie to rozbiło na kilka dni. Nie mogłam przestać myśleć o tych biednych, inteligentnych stworzeniach, które człowiek tak bestialsko wykorzystuje do swoich celów.
Obejrzany w zimny styczniowy wieczór, idealnie ogrzał moje serducho. Ujmująca za serce bajka o lojalności, przywiązaniu i rewolucji, a przy tym i wcale niegłupia alegoria dzisiejszego podgniłego świata. Zaraz po Fantastic Mr. Fox, to jeden z filmów Wesa Andersona do którego na pewno chętnie wrócę. Czego o jego najnowszym filmie powiedzieć na przykład nie mogę – nie był zły, bardzo w klimacie i cudownie się na niego patrzyło, ale fabularnie mnie nie wciągnął i nie złapał za serce w takim samym stopniu jak inne jego tytuły. Ale Ise of Dogs (i oczywiście Fantastic Mr. Fox!) bez wahania polecam.
Mam dużą słabość do problematycznych geniuszów, niezrozumianych artystów i ogólnie utalentowanych ludzi zmagających się z mentalnymi problemami. Historia Daniela Johnsona, jego rozdzierającego poszukiwania zrozumienia i miłości, bardzo złapała mnie za serce, i to na wielu poziomach. To nie tylko dobry i łapiący za serce dokument o zwykłym człowieku z niezwykłym talentem, ale też i cudowne odkrycie muzyczne. Nie jest to szczególnie radosna pozycja (wręcz przeciwnie, łamie serce), ale polecam.
O tym filmie napisałam cały oddzielny post, więc tylko częściowo powtórzę: autentyczny, na czasie, bardzo dobrze napisany i fantastycznie zagrany. Traktuje o pandemii, związku i stracie. Porusza poważne i ciężkie (ale bardzo aktualne) tematy społeczne i polityczne, więc można się nieźle wkurwić i niepotrzebnie zdołować. Ale przy całym tym tragizmie dnia codziennego, jest też rozbrajająco zabawny. Przynajmniej dla mnie: momentami płakałam ze śmiechu. Ogólnie cud, miód i orzeszki, gdyby nie kwestia jawnej chęci otrucia partnera.
To była jedna z najbardziej udanych, tegorocznych (bardzo nielicznych) wycieczek do kina. Wybraliśmy się spontanicznie, więc nie wiedziałam o tym filmie nic, a na moje pytanie czy to przypadkiem nie jest musical (bo przed seansem puszczano same muzyczne zwiastuny), M stanowczo zaprzeczył – żeby po pierwszej minucie filmu się zreflektować i wyszeptać mi do ucha, że to jednak jest musical. I jak musicale nie są moim ulubionym gatunkiem, tak ten był bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Było tam wystraczająco dużo groteski, horroru, specyficznego humoru, fantastycznej choreografii i angażującej historii, żeby wylądował wysoko w moim rankingu. To był film cudownie dziwny, zaryzykowałabym może nawet stwierdzenie, że najlepszy jaki w tym roku wiedziałam, więc gorąco polecam (choć na pewno nie jest dla każdego).
Nie przypuszczałam, że będę ten film polecać, bo pierwsza scena wywołała we mnie co najmniej nieprzyjemne ciarki i byłam pewna, że nie zdzierżę tej maniery przez następną godzinę z hakiem. Ale to akurat nie była kwestia słabej aktorki: jak do księżnej Diany nic nie mam, tak jej akcent i maniera dość mocno działają mi na nerwy. Sama Kristen Stewart, choć daleko jej do (fenomenalnej moim zdaniem) XX w The Crown, spisała się w tej roli świetnie.: podobieństwo naprawdę bije po oczach. To dramatyczna historia, której tragiczny koniec wszyscy znają, ale pokazana w nowatorski sposób. Akcja rozgrywa się na przestrzeni trzech dni Bożego Narodzenia i zabiera nas w emocjonalną podróż. To co podobało mi się najbardziej, to ukazanie Diany jako prawdziwego człowieka z krwi i kości: z dobrze zarysowanym profilem psychologicznym, namacalnymi problemami, wadami i prawdziwymi emocjami. Nie ma tu piedestału ani czerni i bieli, za to są liczne odcienie szarości. Polecam!
Spiderman: No Way Home & James Bond: No Time to Die
Wiem, kto by przypuszczał, ale to naprawdę dwa bardzo dobre, rozrywkowe filmy. Wcale niewykluczone, że pozytywny odbiór spotęgowało oglądanie obu tytułów w towarzystwie wieloletnich fanów, ale naprawdę świetnie się na nich bawiłam. To, że filmy (czy seriale) o super bohaterach mogą być naprawdę niezłą rozrywką, wiem nie od dziś. Ale dopiero w tym roku zdałam sobie sprawę, że nawet dobrze zrobiona strzelanka (jaką jest John Wick) może mnie zachwycić. Jasne, mam swoje filmowe preferencje i strzelanki na pewno do nich nie należą, ale prawdą jest, że naprawdę dobry film – z jakiegokolwiek gatunku – obroni się sam. Najnowszy Spiderman i James Bond się w tym roku obronili.
A was co filmowo zachwyciło w tym roku?