25/11/2012

I've lived my dream

Nie ogarniam niczego.
Wszystko mnie dzisiaj zaczęło boleć, nie mogę się śmiać, nie mogę dotykać żeber, przez telefon z nikim nie umiem się porozumieć, a twarzą w twarz mogę jedynie szeptać. Ale to mnie tak cholernie cieszy! Bo to dowód, że nie śniłam. To działo się naprawdę.
To wielkie marzenie przemienione we wspomnienie nie do zdarcia. Kolejny punkt w moim 21 letnim życiu, do którego powrót samymi myślami będzie wywoływał uśmiech na twarzy i łzy szczęścia w oczach. Punkt, w którym naprawdę czułam, że żyję, całą sobą, pełną piersią, jakby świat miał się zaraz skończyć. Kolejny dzień, w którym świat po prostu nie mógł być ani odrobinę piękniejszy. Kolejne wspomnienie, które będzie dodawać siły, wiary i energii za każdym razem, gdy poczuję, że mi jej brakuje.
Chcę więcej takich życiodajnych punktów, jak najwięcej! Nigdy nie będzie mi ich za wiele. Są warte każdej ceny – każdej złotówki, każdej komórki nerwowej, każdego obtłuczonego mięśnia i bólu głowy. Bo na to uczucie kotłujące się w środku nie ma słów w żadnym języku. Chcesz to wszystko jakoś z siebie wyrzucić, wyrazić swoją radość, dać upust euforii, wypuścić z brzucha to stado rozszalałych motyli… ale jedyne co potrafisz z tym wszystkim począć to siedzieć i płakać. Ze szczęścia, z emocji, ze spełnienia, z żalu, z miłości, z radości, z wrażenia. Słowa więzną Ci w gardle, nie chcesz pytań „jak było?”, bo nie potrafisz znaleźć na nie odpowiedzi. ZAJEBIŚCIE pozostaje bez odpowiedniego znaczenia, MEGA jest zbyt delikatne, CUDOWNIE zbyt ckliwie, NIESAMOWICIE zbyt oczywiste, SZALENIE zbyt proste… bo doskonale wiesz, że cokolwiek nie powiesz, jakkolwiek się nie zachowasz, nikt tego nie zrozumie. Nikt nie zrozumie tego, co dzieje się w środku. Nikt, poza osobami, które patrząc w twoje załzawione oczy, same wybuchają histerycznym szlochem.
Bo jak opisać coś tak bardzo abstrakcyjnego? Jak wyrazić to, że każde słowo padające ze sceny uderzało w Ciebie z taką siłą, że miękły pod tobą kolana? Jak wytłumaczyć te niekontrolowane łzy, które strumieniem spływały Ci po policzkach podczas pierwszych trzech piosenek? Jak wytłumaczyć niekontrolowane westchnięcia, piski, wrzaski i niekończące się wyciąganie rąk w ich stronę? Jak wytłumaczyć ten ścisk wnętrzności, gdy twój wzrok napotkał Jego oczy? Jak wytłumaczyć tę siłę, która zjawiała się za każdym razem, gdy zobaczyłaś na ich twarzach choćby cień uśmiechu? Jak opisać ten nacisk kilkutysięcznego tłumu, który poczułaś na swoich plecach, gdy On, na bardzo krótki moment, stanął tuż przed tobą?
Do końca życia będę pamiętać ten krótki uśmiech Chrisa, ten krzywy ząbek Matta, tą wyciągniętą w naszą stronę rękę, tę marynarkę w brokatowe rąby, której rękaw miałam okazję zbadać własną dłonią. Do końca życia będę czuła na plecach ten tłum, który tak bardzo chce być choćby o milimetr bliżej. Do końca życia będą dudnić mi w uszach wrzaski ludzi wokół, jak i moje własne. Do końca życia będę pamiętać tę datę, tę godzinę i tamto miejsce.
Do końca życia i jeden dzień dłużej będę wdzięczna tym trzem facetom za obecność w moim życiu. Za muzykę, za inspirację, za pozytywną energię, za miłość, za siłę do działania, zmian i życia pełną piersią, według własnych zasad, bez oglądania się na innych. Do końca życia i jeden dzień dłużej będę ich kochać i podziwiać. I prawdopodobnie nigdy wystarczająco się im nie odwdzięczę.
Bo Oni uratowali mi życie, jakkolwiek niedorzecznie to brzmi.