Słychać
przenikający wiatr w koronach jesiennych drzew, pachnie kadzidłem i topionym
woskiem. Wokół grobów przyciszone rozmowy i nieco głośniejsze, niespodziewane, rodzinne
spotkania. Jest tłumnie, ciasno, bez zadumy. Jakoś tak… idea całego święta mija
mi się z rzeczywistością. Tułam się alejkami i unikam wzroku innych, poszukując choćby resztki tego niesamowitego nastroju.
Raczej bezskutecznie.
Może
to ja dorosłam, a może to świat się zmienił, ale poza płonącymi zniczami i
pretekstem do rodzinnych spotkań, nie wyczuwam w tym święcie już żadnej magii.