04/05/2014

28 Tarnowska Nagroda Filmowa (II)

Część druga. (część pierwsza: tu)

Patrząc z perspektywy na wszystkie konkursowe projekcje, przyznaję, że w tym roku mniejsza była rozbieżność między filmami: choć bardzo różne tematycznie, wszystkie trzymały pewien poziom, czego o filmach z zeszłego roku bym nie powiedziała. Z drugiej jednak strony, w tym roku zabrakło filmu, który bezdyskusyjnie podbiłby moje serce (jak zrobiła to rok temu Dziewczyna z Szafy, a jeszcze kilka lat wstecz Ogród Luizy).


Papusza zdobyła zarówno główną statuetkę, jak i wyróżnienie z rąk jury młodzieżowego (co mnie zawiodło: po młodzieżowym się tego nie spodziewałam), a Nagrodę Publiczności (zgodnie z moimi przewidywaniami) zgarnęło Chce się żyć.

Zabić bobra (dobry)
Gatunek: thriller (osobiście sklasyfikowałabym raczej jako dramat psychologiczny)
Niełatwo było mi oceniać, bo film tematycznie trafia prosto w moje serce. Wytarta zasada: dajcie mi zaburzenia psychiczne, problem na tle przeżytej w przeszłości traumy, a film na pewno ocenię o wiele wyżej niż przeciętny odbiorca. Tu zadziałała bez zarzutu, bo na trzy osoby w mojej rodzinie, tylko ja uznałam go za film dobry.
Zgadzam się: film miał kilka niedociągnięć. Oglądało się go ciężko, a z prawdziwym thrillerem miał niewiele wspólnego – toteż zrozumiałe iż miłośnicy takowych wyszli z kina mocno zawiedzeni. Szczególnie słabym elementem był mało przekonujący wątek miłosny – nie do końca go kupiłam; zbyt często biło od niego sztucznością.   
Ogólnie rzecz biorąc, film jest dość specyficzny, rzekłabym nawet że nieco dziwny: od samego początku sieje w odbiorcy swoisty niepokój (bo nie do końca rozumiesz co się dzieje), który jednak na samym końcu zostaje wyjaśniony – i ja osobiście to wyjaśnienie kupiłam od razu. Dobrze zagrany, umiejętnie nakręcony i z niezłą muzyką.
Podsumowując: mimo niedociągnięć, mnie się podobał. Miłośnikom thrillerów i trzymającej w napięciu akcji raczej odradzam, ale fanom psychologicznych aspektów gorąco polecam.

Bilet na księżyc (bardzo dobry)
Gatunek: obyczajowy
Choć długi, był to seans maksymalnie przyjemny: ani przez chwilę mnie nie nudził. Od pierwszej do ostatniej sceny dobrze się bawiłam. Lekki, przyjemny, zabawny, przyjemnie kolorowy, przekonująco zagrany i wyrazisty. Opowiada historię młodego chłopaka, który nie do końca potrafi odnaleźć się w otaczającej go rzeczywistości.
Choć tematyka nie do końca się pokrywała, film bardzo przywiódł mi na myśl 80 Milionów sprzed dwóch lat – w moim odczuciu oba te filmy zasługują na polecenie.  
Nigdy nie byłam dobra z historii, a do czasów PRL nigdy w szkolnym sylabusie nie dobrnęliśmy, więc nie jestem w stanie ocenić, czy film rzetelnie odzwierciedla historyczne realia. Ale chyba właśnie dlatego tym chętniej filmy o tej tematyce oglądam: w gruncie rzeczy ciekawa jestem tamtych czasów, a odnoszę wrażenie, że filmy tego typu to nienajgorszy sposób na pogłębianie mojej znikomej wiedzy. Wydaje mi się, że między wierszami tej w gruncie rzeczy prostej opowieści można było wyłapać dużo historycznej prawdy.

Jack Strong (bardzo dobry)
Gatunek: thriller, szpiegowski (na faktach)
Chyba jestem fanką filmów Pasikowskiego (choć widziałam całe dwa). Albo przynajmniej nią zostanę w niedalekiej przyszłości. Gość zdaje się mieć świetne wyczucie i robi filmy, które nie tylko chce się oglądać, ale do których chce się wracać.
Jak już wyżej wspomniałam: żaden ze mnie znawca historii i żaden miłośnik polityki, dlatego moja ocena opiera się wyłącznie na odczuciach wyniesionych z kina.
Film długi, bo trwa ponad dwie godziny, a ogląda się tak, jakby trwał niespełna jedną – i to jest dla mnie definicja dobrego thrillera. Jak i dobrego filmu tak w ogóle.
Wciąga od pierwszej sceny i trzyma w napięciu (lub chociaż zaciekawieniu) do ostatniej. Zgrabnie nakręcony, dobrze zagrany i świetnie wyważony: ogląda się z prawdziwą przyjemnością (i nie, nie tylko ze względu na mojego ulubionego Dorocińskiego). Sama historia Kuklińskiego jest tutaj idealnie zrównoważona: życie prywatne w odpowiednich proporcjach przeplata się z działaniami szpiegowskimi i wartką akcją. Zostawiając na boku polityczne zabarwienie filmu, jest to kolejny maksymalnie satysfakcjonujący seans.
Innymi słowy: kino na poziomie, warte polecenia.  

Pod mocnym aniołem (bardzo dobry)
Gatunek: dramat
Smarzowskiego jak zawsze: ciężko.
Człowieka lubię bardzo: ma jaja i choć nie wszystkie jego filmy do mnie przemawiają (nie żebym widziała wszystkie; choć jestem na dobrej drodze), to wszystkie zostają mi w głowie na trochę dłużej. A to już coś. Bardzo lubię ten charakterystyczny – nieco nawet ekstremalny – sposób w jaki przedstawia polskie realia. I tego w najnowszym filmie nie zabrakło.
Choć momentami potrafi rozśmieszyć (fikanie z okna naprawdę mnie rozbawiło), to w gruncie rzeczy jest to film potwornie smutny. To ciężka opowieść, choć genialnie zagrana i świetnie zmontowana, o kompletnym upadku i upodleniu człowieka splątanego nałogiem. Nie brakuje mocnych scen i jeszcze mocniejszych tekstów. Z ekranu bije po oczach bezradność, obłęd i przejmujący smutek wpisany w nałóg. Mimo straszności tego filmu, chyba trudno o bardziej autentyczny portret alkoholowego nałogu.
Paradoksalnie, jedną z reakcji na ten film może być silna potrzeba odwiedzenia baru: żeby odreagować. Bo filmy Smarzowskiego to czasem odreagować naprawdę trzeba.

Papusza (dobry)
Gatunek: dramat, biograficzny
Filmu o Cyganach nie wiedziałam chyba żadnego, a, jak chyba każdy Polak, z Cyganami się w życiu zetknęłam (chociażby przez wzgląd na to, że Cyganie są mocno zakorzenieni w historii Tarnowa). Tematycznie więc film faktycznie ciekawi.
Ale choć zebrał już dziesiątki nagród (ponoć już ponad 60) i pieśń pochwalna na jego cześć wciąż nie cichnie, mnie na kolana nie powalił (aczkolwiek niewykluczone, że to skutek uboczny oglądania go prosto po mocnych doświadczeniach u Smarzowskiego). Owszem, uznaję go za film wartościowy i warty zobaczenia, chociażby przez wzgląd na samą wartość historyczną. Fakt, że został nakręcony w języku romskim dodaje mu niebywałej autentyczności, a sama historia jest na tyle ciekawa i wciągająca, że, mimo długości, film nie nudzi.
Ale do mojego pojęcia rewelacji dalej mu jednak daleko.
Tak jak wszyscy zdają się wychwalać czarno-biel tych zapierających dech w piersiach kadrów, tak mnie brak kolorów drażnił. O ile w Idzie dodawało to klimatu, tak tutaj zdawało mi się go ujmować – zbyt dużo było scen i ujęć, które wolałabym zobaczyć w kolorze. Miałam wrażenie, że w czarno-bieli giną dźwięki i zapachy, które kolor potęguje, a które przy takiej historii wydają się istotnym elementem.
Koniec końców mógł być też trochę krótszy.

Psie pole (słaby)
Gatunek: dramat (artystyczny, dodałabym)
Być może znawcy i miłośnicy Boskiej Komedii Dantego są w stanie docenić ten film za niesamowite odwołania, drobne symbole i niepowtarzalny klimat. Ja – skromny (niby)student filologii angielskiej, który z Boską Komedią zetknął się tylko w teorii na wykładach – z wizją artysty Majewskiego się kompletnie minęłam, a – co trochę smutne – była to moja pierwsza styczność z jego twórczością. Widać nie każdy rodzaj sztuki do mnie przemawia.
Owszem, film miał swoje plusy, ale te ginęły pod wyraźnym przerostem formy nad treścią. Podobnie jak w przypadku W Ukryciu, doszłam do wniosku, że cały ten projekt zrobiłby na mnie zacznie większe wrażenie w postaci niesamowitej wystawy, niż 90minutowego filmu nie wiadomo o czym. Bo przedstawione wizje były faktycznie przepiękne: scena w lesie zaparłaby mi dech w piersiach, gdybym mogła oglądać ją jako zbiór zdjęć.
Lubię myśleć, lubię się domyślać, lubię rzeczy dziwne, cenię sobie wybujałą wyobraźnię i lubię filmy odrealnione. Tyle tylko, że nawet w tym odrealnieniu wymagam, aby rzecz składała się w mniej lub bardziej logiczną całość. A tutaj, mimo usilnych prób, niczego nie mogłam złożyć do kupy.
Pozornie sprawa ma się nieskomplikowanie: młody mężczyzna stracił w wypadku miłość swojego życia oraz najlepszego przyjaciela i od tamtej pory nie może się odnaleźć – dlatego też ciągle ucieka w świat snów i fantastycznych wizji. W katalogu i zapowiedzi brzmiało bardzo zachęcająco, a w rzeczywistości już dawno się tak bardzo w kinie nie wynudziłam.
Były fragmenty, które wydawało mi się, że rozumiem. Podobało mi się na przykład kontrastywne zestawienie tragedii masowej (Smoleńsk) z tragedią osobistą bohatera.
Jednak w znacznej większości film pozostaje dla mnie kompletną zagadką i to niekoniecznie taką, której rozwikłania nie mogę się doczekać (o ile jej rozwikłanie w ogóle jest możliwe).
Choć zapowiadał się najciekawiej, był to zdecydowanie najsłabszy film w konkursie.