29/05/2014

O opowiadaniu zdjęciami

Ostatnio, dzięki uprzejmości Pani dyrektor Tarnowskiego BWA, dostałam, nie tylko piękny ale i bardzo inspirujący do fotografowania, prezent:


Poza oczywistym (tj. obsesyjnym fotografowaniem wiosny), cytat z torby zainspirował mnie do dwóch innych rzeczy: rozważań na temat fotografowania oraz zgłębienia mojej - do niedawna nieistniejącej - wiedzy na temat Zofii Rydet. Przy czym jedno ściśle łączy się z drugim.

Po dziś dzień obchodzę się z czasownikiem fotografować jak z jajkiem – mówiąc o moim nie-takim-znowu-małym nałogu, z reguły trzymam się bardziej pospolitego i mniej angażującego robienia zdjęć. Bo zdjęcia może robić każdy, a fotografuje tylko prawdziwy fotograf. Którym nazwać się ani nie mogę, ani nie chcę. Jeszcze.
Przyznaję jednak, że im dłużej i im więcej zdjęć robię, tym bardziej zmienia się moje myślenie o ich robieniu. To już dawno przestało być zwykłym naciskaniem spustu migawki i uwiecznianiem rodzinnych spotkań (choć, oczywiście, tej funkcji wciąż wiernie służę w trakcie rodzinnych zjazdów) – bo nawet jeśli amatorsko, to każde zdjęcie opowiada coś o mnie samej. O mojej wrażliwości, o moim postrzeganiu świata.  
O ile pisanie pomaga mi uporządkować rozszalałe myśli, o tyle fotografia pozwala mi zatrzymać to, co bardzo chciałabym mieć na zawsze, a co nieuniknienie przemija: chwile, obrazy, twarze, emocje. Z czasem (i wyjątkowo szybko rosnącą ilością zatrzymanych kadrów) zaczęłam postrzegać fotografowanie jako inny, zabarwiony chorobliwym sentymentalizmem, sposób patrzenia na rzeczywistość – przemijającą rzeczywistość. I tym oto sposobem zdjęcia – zarówno te które robiłam sama, jak i te które oglądałam – zaczęły opowiadać. Poza zatrzymanymi chwilami i twarzami zaczęłam dostrzegać całą towarzyszącą im otoczkę: dźwięki, zapachy, anegdoty i niekończące się skojarzenia; wszystko co składa się na niepowtarzalny klimat i pomaga opowiedzieć historię. Bo zdjęcia są nie tylko po to, by przypominać, ale i po to, by opowiadać.
A opowiadać można o wszystkim i o niczym.
Albo o kimś.
Zdjęcia z udziałem osoby drugiej, szczególnie osoby niezbyt dobrze nam znanej, są (w moim odczuciu) formą zarówno najbardziej wymagającą, jak i najbardziej satysfakcjonującą. Tylko nieliczni potrafią prawdziwie fotografować ludzkie twarze – gdzie fotografować znaczy opowiadać zdjęciem drugiego człowieka i jego historię (lub chociaż jej małą część). Ja tego na pewno (jeszcze) nie potrafię, ale bardzo chciałabym się nauczyć.
Najlepiej od Zofii Rydet, która mówiła o fotografowaniu tak:

„(…) to patrzenie w obiektyw tworzy bardzo silną nić między nami, model–aparat–fotograf. Model zdawał sobie sprawę, patrząc prosto w obiektyw z „doniosłości chwili”, tego jakby uwieczniania, zatrzymania jego osobowości tylko jemu właściwej, z nobilitacji go do jakiegoś symbolu, choć sam nie był wielki. Fotograf był jakby magiem potężnym, bo mającym możność zatrzymania czasu, pokonującego choćby na krótko hydrę śmierci. A aparat był tym głównym instrumentem, czarodziejską skrzynką zatrzymującą obraz.”

Kluczowe dla dobrego zdjęcia wydaje mi się stworzenie tej silnej więzi – choćby chwilowej i przelotnej – fotografa z fotografowanym. Wierzę, że tylko fotograf potrafi tego dokonać, a bijący prawdziwością kadr zawsze jest dowodem istnienia tej chwili niebanalnego porozumienia. Wierzę, że prawdziwa fotografia naprawdę (choć bezsłownie) opowiada: o fotografowanym, fotografie i tym, co na chwilę ich połączyło. Może to już moje nadgorliwe wynoszenie prostej czynności utrwalania chwil na piedestał najwyższej sztuki, ale tak właśnie rozumiem fotografię jako dziedzinę sztuki. Bez tego metafizycznego elementu, artyzmu nie ma.
Moje robienie zdjęć, póki co, wydaje się być o wiele za bardzo egocentryczne (a przez to i niedojrzałe). Owszem, jestem zdania, że każdy fotograf – jak i każdy artysta (którym fotograf w moich oczach bezsprzecznie jest) – używa artystycznego medium głównie by wyrazić siebie, ale robi to skutecznie i prawdziwie tylko wtedy, gdy równolegle potrafi pięknie i ciekawie opowiedzieć o spotkanych na swojej drodze ludziach i otaczającym go świecie.
Jeśli więc miałabym dziś wytyczyć sobie jakiś nowy cel w tym moim robieniu zdjęć (które nieśmiało dąży do fotografowania) to byłaby to chęć nauczenia się opowiadania przede wszystkim o innych, a dopiero potem, przy okazji, o sobie.