24/06/2014

Przestrzenie pamięci i wyobraźni

[o Miesiącu Fotografii pisałam też tutaj]

W moim niedługim życiu (a jeszcze krótszym „stażu foto”) brałam udział w trzech warsztatach fotograficznych. Pierwsze dwa odbyły się w ramach tarnowskiego ArtFestu, trzeci w ramach Miesiąca Fotografii w Krakowie. Ponieważ nie wierzę w przypadki (ani w tej, ani w żadnej innej kwestii), wiem, że wszystkie trzy były mi pisane: dokładnie w tamtym momencie, tamtym miejscu i z tamtymi ludźmi. Po pierwszym zadałam sobie (arcyważne!) pytanie czym jest dla mnie fotografia. Na drugim zrozumiałam do czego to moje fotografowanie dąży (albo dążyć bardzo by chciało), a na trzecim nie tylko rozbudziłam uśpione zmysły, ale i poznałam nowe sposoby na poszukiwanie inspiracji: zarówno w otoczeniu, jak i w sobie samej.


Do tego ostatniego przyciągnął mnie sam tytuł – pamięć w zestawieniu z wyobraźnią mogła wróżyć wyłącznie coś ciekawego. Opis potwierdził moje przypuszczenia, w głowie momentalnie zawrzało i już wiedziałam, że nie może mnie to ominąć. Namówiłam więc mojego lensfriendsa i tak oto przez dwa słoneczne dni razem odkrywałyśmy nowe pokłady inspiracji.
Warsztaty prowadziły trzy młode, zdolne, fenomenalne dziewczyny – Asia, Ania i Martyna – które na dwa dni połączyły swoje siły i wprowadziły nas trochę głębiej w rzeczywistość odbieraną (a przez to i kreowaną) przez zmysły wzroku, dotyku i słuchu.
Dla mnie osobiście, najmocniejszym punktem tych warsztatów był ich bardzo otwarty zakres: zamiast skupiać się wyłącznie na fotografii, w centrum stał szeroko pojęty proces twórczy. Bardziej niż cel i efekt (czy medium), liczyła się tu inspiracja i sposoby jej poszukiwania. A tego właśnie mi było trzeba.
Przez te dwa dni miałam okazję zastanowić się nad tym, co na co dzień kompletnie umyka mojej uwadze, a co, jak się okazuje, może stanowić niezawodne źródło inspiracji. Skupiałam się na ruchach, dźwiękach, kolorach, teksturach i kształtach, równocześnie (i z niemałym zaskoczeniem) odkrywając jak bardzo przestrzeń wpływa na nas, a my na nią.
Warsztat zainspirował mnie do tego stopnia, że dwa wykonywane w jego trakcie ćwiczenia postanowiłam wpleść w moją rutynę na dłużej. I tak od 9 czerwca sporadycznie tworzę sobie mapy przestrzeni w których przebywam, i bawię się w automatyczne pisanie.
Czym jest taka mapa? Mniej więcej tym:


Nasze warsztatowe zadanie składało się z dwóch części: mieliśmy sfotografować tę samą przestrzeń zarówno wieczorem jak i rano, oraz stworzyć dwie korespondujące ze zdjęciami mapy przestrzeni. Powyżej widnieje moje połącznie jednego z drugim.  
Tworzenie takiej mapy polega na próbie opisania przestrzeni w jakiej się znajdujemy odpowiednimi przymiotnikami. Przy czym owa przestrzeń ma składać się tu bardziej z dźwięków, odczuć i emocji, niż jakichkolwiek doznań wizualnych: zamykasz oczy i wsłuchujesz się w otoczenie przez, dajmy na to, 10 minut. Przymiotniki zapisujesz na pustej kartce w takiej kombinacji, jaka wydaje Ci się najodpowiedniejsza – i tak właśnie powstaje Twoja indywidualna mapa. To ćwiczenie zaskakująco efektywnie pobudza kreatywność (przynajmniej moją): nie tylko daje możliwość kontemplacji czegoś, co na co dzień zdaje się nie grać większej roli, ale i ćwiczy język, co, z wiadomych przyczyn, bardzo mnie ujęło.
A, wbrew pozorom, to wcale nie jest łatwe ćwiczenie!
Zatrzymajcie się tak kiedyś i spróbujcie nazwać otaczającą was przestrzeń za pomocą przymiotników: daję głowę uciąć, że na większość tego, co odczuwacie lub słyszycie, długo nie będziecie mogli znaleźć odpowiedniego słowa.
Ja teraz co jakiś czas wciskam w życiu pauzę i owych przymiotników szukam.
Czasem znajduję takie, o których istnieniu dawno już zapomniałam.
I to bardzo dobrze na mnie działa.

W ogólnym rozrachunku Miesiąc Fotografii liczę więc sobie bardzo na plus.
I już się nie mogę doczekać przyszłorocznej edycji!