Czerwiec mnie przywitał nieco mieszanymi uczuciami, ale nie narzekam, bo to mięsiąc w którym po raz kolejny zdarłam dla moich bohaterów gardło. A ponieważ lato (i niespodziewanie również mój kryzys) w pełni, głównymi bohaterami kadrów są przysłowiowe krzaki (bo nie wiedzieć czemu, ale jak mi źle to się wyżywam na przyrodzie).
Moja dziko-wiejska „świątynia dumania”...
…nad którą z okazji dnia dziecka zawisł karmnik (dzięki Dziadzio!).
Moja ulubiona miejscówka nad Dunajcem.
Czerwcowa, kamienna playlista.
Zakrzówkowe wieczorki.
Ruczajowe gwiazdy.
Moje szczęścia po raz czwarty (photo credit dla Wojciecha i Moni, bo ja, oczywiście, zbyt zajęta byłam zdzieraniem gardła i wylewaniem hektolitrów łez)!
Warszawce dałam szansę i nie wyszła na tym najgorzej: mój stosunek z negatywnego ewoluował na neutralny, a stamtąd już nie tak daleko do przyjaznego.
Zakrzówkowy raj trzaśnięty Norbertowym Nikonem.
A takie zachody kocham najbardziej.
Choć wschody chyba jeszcze bardziej.
W Tarnowie odwiedziła nas Tosia (przyszła artystka).
Miesiąc Fotografii hojnie mi za współpracę podziękował.
Było też trochę piknikowania, odrobina nieba dla podniebienia i kilka kryzysowych wieczorów. A całość zwieńczona została uroczym przeziębieniem.
Intensywny miesiąc.