24/07/2015

Problem murowany

No więc natrafiłeś na ścianę. Mur właściwie. 
Wybitnie wysoki.
Przejebane, bo teraz albo go zburzyć musisz, albo się na niego wydrapać i potem jeszcze – o ile widok po drugiej stronie okaże się wystarczająco zachęcający, albo wysiłek wdrapywania zbyt wiele kosztujący by zawracać – jakoś bez szwanku z niego zejść. A to solidna ściana. Owszem, ceglana, ale z precyzją wykonana: nie ma żadnych wnęk, wysunięć czy osunięć, na których można by sobie nogę czy rękę wesprzeć.


Tak więc ciężki masz orzech do zgryzienia. Prawdziwe wyzwanie. Wymagające sporego wysiłku – i to pewnie nie tylko fizycznego, ale i mentalnego, bo takie mury to trzeba bardziej sposobem niż siłą. No nie ma lekko, fakt, i bynajmniej nikt cię nie wini, że poważnie rozważasz swoje dwie opcje: podjąć się, czy rzucić w pizdu i zawrócić.
Jasne, z jednej strony fajnie byłoby zobaczyć, co jest po drugiej stronie. Koniec końców, poza oczywistą desperacją, przeciekającym przez palce czasem i bardzo frustrującym poczuciem osamotnienia, przywiodła cię tu też jakaś tam fascynacja – wątła może, ale jednak. No i umówmy się: prawie na pewno sprostanie takiemu wyzwaniu (o ile w ogóle wpuścimy do twojej głowy taką opcję) dałoby ci złudzenie siły i zwycięstwa nad samym sobą.
Ale z drugiej znowu strony, bardzo kusząca i zdecydowanie bezpieczniejsza zdaje się być opcja druga: wycofać się, najlepiej po cichu, na paluszkach, udając, że tego muru z idealnie dobranych cegieł wcale nie było. Albo wręcz przeciwnie: był zawsze i liczyłeś się z jego nieprzenikalnością od samego początku. I tak tylko, podszedłeś pod niego z czystej ciekawości: zbadać, a nie przekroczyć granicę. Bo kogo my tu chcemy oszukać, za wysiłkiem to ty przecież nie przepadasz.
To, że ten mur nikomu niepotrzebny i w złym miejscu postawiony, to sprawa w gruncie rzeczy oczywista. Smutnie jednak stanu rzeczy w żadnym stopniu to nie zmienia: jak stał, tak stoi dalej. Skrupulatnie budowany przez długie dnie, miesiące i lata, w pocie czoła i towarzystwie słonych łez z nutką goryczy, łatwo zburzyć się na pewno nie da. Bez względu na to jak bardzo teraz wszystkim przeszkadza, swoje nieme prawa zaklęte w przemijających latach jednak ma. A i dobry cement przy jego budowie użyto. I wyszpachlowany ładnie, dokładnie, jednolitą, grubą warstwą: żadnych szparek, pęknięć czy nawet zarysowań, bo, jak widać, nikt wcześniej burzyć nie próbował. Ba, nikt się nawet na graffiti nie porwał. Co może i słusznie cię dziwi, bo przecież i widok przysłania, i ruch blokuje.
Może pierwszy tu jesteś. A może wszyscy inni wyzwania się nie podjęli i, mniej lub bardziej dokładnie to wcześniej przemyślawszy, słusznie zawrócili.
Ty jeszcze masz wybór, bo wciąż  stoisz na przysłowiowym rozdrożu. I myślisz. Widzisz, nie spodziewałeś się, a jednak: mury czasem niespodziewanie wyrastają ludziom przed oczami. Myślisz sobie, że skoro ktoś kiedyś postawił, to czemu akurat ty masz burzyć, ale z drugiej strony: no przecież naprawdę ciekawi cię co jest po drugiej stronie. O ile coś w ogóle.
No to co, jak będzie? Burzysz czy się wycofujesz na paluszkach?