24/11/2017

2017: East Lothian

O East Lothian coast jako atrakcji dowiedziałam od brata, gdy w lipcu ruszył w samotną, jednodniową wycieczkę do North Berwick. Z Edynburga bowiem jeżdżą dwie linie East Coast buses na które można kupić dzienny bilet za niecałe 8 funtów i jeździć ile dusza zapragnie. Nie jest to co prawda rozwiązanie idealne, bo żadna z tych linii (niestety) nie łączy Dunbaru z North Berwick – a gdyby tak było, można by spokojnie oblecieć całe wybrzeże w jeden dzień. Ja swoje eksplorowanie tamtych rejonów, z braku laku i z racji, że nie brakowało mi na to czasu, podzieliłam więc na dwie części.
Po krótce: pierwszą wycieczkę zrobiłam sobie w piękny słoneczny dzień w środku września, linią 124 w stronę Norh Berwick.


Pierwszy przystanek zrobiłam sobie na plaży w Longniddry.


Zaletą dnia wolnego w środku tygodnia są pustki w miejscach, które w weekendy są zazwyczaj zatłoczone. Plaża była puściusieńka.


Dopiero po dłuższej chwili spaceru wpadłam na rozczulającą starszą parę. Przyglądając się tym ludziom, zapragnęłam zestarzeć się w Szkocji. Wydawali się przeszczęśliwi.




A pogody lepszej mieć po prostu nie mogłam.
Kolejnym przystankiem była plaża w Gullane.
Też ładnie, choć ta już bardziej przypominała polską plażę.


Trzecim przystankiem był Dirleton Castle.
I moje ulubione ruiny.
Z zamku spacerem zawędrowałam na Yellowcraigs.  


Kolejne piękne miejsce.
Ta górka to już North Berwick.
Natknąwszy się przypadkiem na popularną trasę John Muir Way, spontanicznie postanowiłam pokonać resztę trasy piechotą. Dałam tym sobie w dupę, ale warto było.


Do North Berwick dotarłam o zachodzie, zbyt wymordowana by zwiedzać, więc po wizycie w sklepie wpakowałam się w autobus i pojechałam do domu.
Na drugą część mojej wycieczki przyszedł czas w październiku.
Pierwszy przystanek zrobiłam sobie w East Linton.
Gdzie trochę z tropu zbiła mnie ta soczysta zieleń.
Preston Mill – mówiąc szczerze, nic szczególnego.
Ale za to okolica była piękna.
Ta dziwna betonowa konstrukcja to gołębnik. Dawny (na szczęście) dom latających szczurów.
Prawdziwie wiejskie widoczki.
Ten wyjazd nie zaczął się zbyt fajnie: jeszcze w drodze do straciłam pierścionek (o tym przeczytacie w kolejnym odcinku Ciężkie jest życie Blondynki), więc gdy zwiał mi sprzed nosa kolejny autobus (następny za godzinę) bliska byłam płaczu. Na szczęście nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo włócząc się po wsi znalazłam zawieszoną na drzewie huśtawkę, która momentalnie wynagrodziła wszystkie moje smutki.
Był też czas by zacząć czytać dobrą książkę. Polecam.
Drugim przystankiem był Dunbar, który od razu podbił moje serce.




 Droga wybrzeżem na zachód od Dunbaru zaparła mi dech w piersiach.






No czyż nie pięknie?


Spacer zakończyłam przy najbardziej bezsensownym moście w Belhaven Bay – choć może kilkaset lat temu jakiś sens on miał.
Lokalnym autobusem za funty dostałam się do Tantallon Castle – skaliste wybrzeże i ruiny, połączenie idealne!


Bass Rock – niezamieszkana, skalista wyspa. Kiedyś był tam zamek, który później używany był jako więzienie. Na wyspie są też pozostałości starożytnej kaplicy i latarnia.
Z zamku do North Berwick szłam piechotą – ten dom za polem kukurydzy z jakiegoś powodu wydał mi się bardzo creepy. Skojarzył mi się z jednym z najstraszniejszych odcinków Torchwood… ktoś wie o czym mówię? ;)


Maki rosnące przy moich ukochanych, szkockich, kamiennych murkach.
North Berwick Law – odpowiednik edynburskiego Artura.
Wydrapałam się tam akurat na zachód słońca.
Byłam na szczycie sama – pizgało diabelsko.  
Mam nadzieję, że zdjęcia mówią same za siebie, ale w razie jakby ktoś miał wątpliwości: wycieczkę po East Coast gorąco polecam!