11/07/2019

2019: Piątka czerwca


1. Na czerwiec czekałam niecierpliwie od listopada! I choć wtedy wydawał mi się odległy o całe lata świetlne, nawet nie wiem, kiedy te 7 miesięcy zleciało. Człowiek nie liczy czasu, gdy przyjemna codzienność pochłania go bez reszty, a mnie w tym roku wsysa po sam czubek głowy! Początkiem czerwca, z mojej Bucket Listy wreszcie wykreśliłam wizytę w Teignmouth, małej nadmorskiej miejscowości w Devon, w której Muse się zaczęło. Taka moja osobista pielgrzymka, między jednym a drugim koncertem, pełna wyciskających łzy szczęścia emocji (bo dzień wcześniej Matt przybił mi piątkę na koncercie, tak, tak, będę pamiętać ten moment do końca moich dni!) i sentymentu, bo to już przecież przeszło 10 lat, a ja kocham ich (i wszystko co z nimi powiązane) wciąż tylko bardziej i bardziej! I choć pojechałam tam tylko z jednego powodu, to wrócę dla wielu innych, bo Teignmouth jest absolutnie urocze, a Devon samo w sobie ma wiele do zaoferowania! Będzie foto-relacja.



2. Moja największa miłość, obsesja, nałóg: Muse na żywo! Nic, naprawdę nic nie potrafi mnie poruszyć na tym świecie tak bardzo, jak porusza mnie ta trójka i ich muzyka! I to zawsze będzie warte każdych pieniędzy. Napisałam już o tym nie jeden post, więc nie będę się specjalnie powtarzać, ale, kurwa, wciąż nic nie jest w stanie przebić tej metafizycznej energii, jaką czerpię (całą sobą) z ich koncertów. Ich wycackanych, technicznie dopieszczonych, wręcz przekombinowanych, bombastycznych widowisk. Widziałam ich 12 razy i to wciąż dokładnie to samo uczucie jak za pierwszym razem: unoszę się nad pieprzonymi chodnikami! Głos zawsze zostawiam pod sceną, razem z ostatnim okrzykiem Knights of Cydonia, a do domu toczę się jak przedmuchany szczęściem balon, który lada moment pęknie. Moja kopalnia szczęścia, moi sceniczni Bogowie! Chuj tam, że setlista jest generyczna i ramy widowiska bardzo sztywne, te pięć razów tego lata to i tak będzie stanowczo za mało!


3. Kiedyś będę miała kota: włochatego, rudego kota, którego najprawdopodobniej nazwę Scott. Tymczasem zadowalam się pupilami przyjaciół. Mało co relaksuje mnie bardziej jak poranne posiedzenie na kanapie, z kotem pod kocykiem i świeżo zrobioną kawą (taką z prawdziwego ekspresu, z porządnie spienionym mleczkiem!). Małe wielkie przyjemności! Jak dobrze, że przyjaciele czasem wyjeżdżają na wakacje i muszą znaleźć chętnego do niańczenia ich włochatych dzieci. Ze mnie zdecydowanie jest rasowa kociara. I choć kocham spędzać czas z moimi ludzkimi przyjaciółmi (bardzo!), to wiadomo, że bywają w życiu (nie takie znowu rzadkie) momenty, gdy towarzystwo zwierząt jest o wiele bardziej wskazane. Tydzień z tą dwójką był dla mnie jak niezbędna terapia sensoryczna!


4. 2019 to zdecydowanie rok pod szyldem Muse. W marcu (przy okazji moich pierwszych wakacji w tym roku, w Polsce) wreszcie wytatuowałam sobie na plecach długo (bardzo długo!) planowany tatuaż. O jego znaczeniu mogłabym napisać wiele, ale wam tej epopei oszczędzę. Powiem tylko, że bardzo się cieszę, że wreszcie noszę na sobie Muse permanentnie. Moje drugie wakacje w Polsce (a czwarte w tym roku) były fantastyczne: rozpieszczająca rodzina, stęsknieni przyjaciele, koncert w przednim towarzystwie i piknik na Zakrzówkowej skale, czego chcieć więcej! Dobrze było zawitać tam znowu, tym razem bez tej ciążącej z tyłu głowy nostalgii! Ale też nie ma co kłamać, bo do moich komfortowych 18 stopni z wiatrem w pakiecie wróciłam z nieopisaną ulgą… upały już naprawdę nie są dla mnie. A dom to Szkocja.


5. Wielkie znaczenie w małych gestach i dużo szczęścia w drobnej codzienności. Słońce, wiatr, kwitnące na dachu kwiatki, niebieskie niebo i widok na moje miasto! Wreszcie trafiłam na taras muzeum i to w dość wyjątkowych okolicznościach. Wiecie, zawsze gdzieś tam z tyłu głowy miałam nadzieję, że znajdę gdzieś w Wielkiej Brytanii swoje miejsce i swoich ludzi. I nie chcę zapeszać, ale chyba znalazłam. Tak bardzo, bardzo mi tu dobrze, że jakoś tak średnio mi się chce jechać na kolejne wakacje… czego raczej nie wypada mówić głośno.

Happiness overload.