07/06/2021

Postępu nie zatrzymasz

Obejrzeliśmy ostatnio Czarnobyl (jak ktoś jeszcze nie widział, koniecznie nadróbcie!): ja po raz drugi, moi współlokatorzy po raz pierwszy. Wcale nie skłamię jak powiem, że stresowałam się chyba nawet bardziej niż za pierwszym razem. Doskonale pamiętam, jak za dzieciaka panicznie bałam się radioaktywności i ten strach gdzieś tam ciągle we mnie siedzi. Odkąd pierwszy raz usłyszałam o Czarnobylu, byłam święcie przekonana, że każdy reaktor prędzej czy później wybuchnie, że to tylko kwestia czasu. Energia nuklearna to było dla mnie największe zło tego świata: niewidzialny morderca! Nawet terroryzm po atakach na WTC tego dziecięcego strachu nie przebił.

Ale czy dziś, będąc świadoma wszystkich składowych tej tragedii (włącznie z aspektem naukowym, bo mam w domu niedoszłego inżyniera chemii, który wziął sobie za punkt honoru nie tylko zrozumieć jak dokładnie do tego wybuchu doszło, ale też mi to łopatologicznie wytłumaczyć), jestem z automatu przeciwna energii nuklearnej? Absolutnie nie.


Nie, bo mam prawie 30 lat, wyższe wykształcenie oraz coraz większą świadomość: tak samej siebie jak i świata wokół. Rozumiem statystkę, politykę, podstawy socjologii i psychologii. Mam – blade ale jednak – pojęcie o historii świata. Jestem stosunkowo aktywnym i świadomym członkiem społeczeństwa w którym żyję i na pewno nie unikam refleksji. Umiem analizować, racjonalizować, priorytetyzować, podważać, konstruktywnie krytykować. Potrafię spojrzeć na większy obrazek, przeanalizować przeszłość i wybiec w przyszłość. Wiem co to irracjonalny strach i rozumiem czym jest postęp.

A postępu zatrzymać się po prostu nie da.

Jasne, możesz próbować: w najlepszym wypadku może odrobinę go zwolnisz, w najgorszym niefajnie pokomplikujesz, ale najpewniej po prostu zostaniesz w tyle: sam, jako społeczny wyrzutek. I najbardziej zaszkodzisz właśnie sobie.

Pisałam tu kiedyś o strachu – celem nie jest go za wszelką cenę zwalczać czy unikać, ale nie dać się mu paraliżować. Bo strach (tak samo jak ryzyko) to normalna część życia i zawsze będą ku niemu jakieś powody. Ryzyko można oczywiście – a nawet trzeba – minimalizować, ale zupełnie wyeliminować z życia się go zwyczajnie nie da. To wbrew podstawowym zasadom ruchu, zmienności, ewolucji, rozwoju i nauki: wbrew naturze człowieczeństwa. Kluczem (do wszystkiego tak na dobrą sprawę) jest nie sprytny unik, ale umiejętność radzenia sobie.

Wiadomo oczywiście, że pod słowem postęp niejedni próbują przemycić szkodliwe teorie i tragiczne w skutkach działania. Istnieje na szczęście postęp bazowany na nauce, którą można w jakimś stopniu sprawdzić i urzetelnić. Użyć tego krytycznego myślenia w które wyposażyła nas ewolucja i działać zgodnie z duchem czasu i własnym sumieniem. Bo o ile nie ufam żadnym politykom, to akurat do nauki zaufanie mam spore.

Pandemia i nowy wirus jest wynikiem działań człowieka. Niemal wszystko jest aktualnie (mniej lub bardziej pośrednim) wynikiem działań człowieka. Opanowaliśmy cały glob i zdominowaliśmy większość gatunków, więc absolutnie nie powinno nas to dziwić. Czasami te ludzkie działania są cholernie głupie, czasami iście tragiczne w skutkach. Ale jak bardzo mnie to wkurwia i frustruje, tak też doskonale zdaję sobie sprawę, że sama niewiele mogę z tym zrobić. Bo nie ma najmniejszego sensu walczyć z wiatrakami – zmienić mogę tylko to, na co sama mam wpływ. I ta świadomość trochę ratuje moje zdrowie psychiczne.

Skoro szalejący wirus jest wynikiem działań człowieka, to i sposób na jego leczenie (i tego leczenia konsekwencje) będzie wynikiem działań człowieka. Ryzyko jest wpisane we wszystko co jako gatunek robimy i na przestrzeni lat osiągamy. Dlatego właśnie nie jestem w stanie zaakceptować biedolenia, że „ja szczepionce nie ufam, bo nie wiem jakie będą jej efekty za 10 lat”. Szczepionki, jak każdy inny lek na tym świecie (!), mają skutki uboczne. Usiądźcie na dupie i przeczytajcie sobie ulotkę pierwszego lepszego leku z waszej apteczki. Że mogą wystąpić zakrzepy? Interesowaliście się kiedyś skutkami ubocznymi tabletek antykoncepcyjnych? Jakoś nigdy nie słyszałam, żeby ktoś je szczególnie negował, a ryzyko jest statystycznie o wiele większe niż w przypadku jakichkolwiek szczepień. Przy czym dla tabletek hormonalnych istnieją bezpieczniejsze antykoncepcyjne alternatywy i nikomu one życia nie ratują. A szczepionki owszem, ratują, a innej alternatywy do walki z wirusem póki co nie mamy.

Zamiast więc wpędzać wszystkich w kolejną falę zachorowań i kolejny rok wszelakich obostrzeń, szczepcie się! Ryzyko zawsze jest. Jutro gdzieś może wybuchnąć kolejny reaktor albo może przejechać was auto. Idąc tropem tej logiki, nie tylko powinniśmy nie przyjmować ŻADNYCH leków, ale w ogóle nigdy nie wychodzić z domu.

Trochę więcej perspektywy i społecznej odpowiedzialności, moi drodzy.