11/05/2012

Leżakowanie

Leżenie w łóżku naprawdę potrafi człowieka wynudzić. Z tych nudów wróciłam do picia mleka z kawą i trzema łyżeczkami cukru – bardzo mądrze. I przeglądam całe gigabajty starych zdjęć. Zamiast się uczyć, rzecz jasna. Albo chociaż filmy nadganiać.
Apropos! Posiadanie konta na filmwebie rujnuje moje życie. Mam więcej filmów do oglądnięcia niż tych już oglądniętych. Rutynowe przeglądanie galerii zdjęć poszczególnych produkcji, czy aktorów zawsze kończy się wyłapaniem kolejnej znajomej twarzy i dodaniem trzech następnych tytułów do listy „MUST SEE”, a „kinowe” okienko w kokpicie nieustannie namawia mnie na wydanie miesięcznych oszczędności. Horror!
A na oglądnie czasu nie mam. Chęciami jakoś też niespecjalnie dysponuję, a jak już mnie najdzie (a zazwyczaj nachodzi wtedy, gdy absolutnie nie powinnam marnować czasu), to nigdy nie wiem za co się wziąć najpierw. Nawet to przymusowe leżenie w łóżku nie zaowocowało żadnym konkretnym wzbogaceniem mojej listy „obejrzanych” – pomijając fakt, że połknęłam wszystkie cztery sezony Secret Diary Of A Call Girl, ale to się przecież nie liczy. Brytyjskie seriale są jak narkotyki – jak już zaczniesz to nie spoczniesz póki nie skończysz. A potem i tak masz ochotę do tego wracać. Bo mają w sobie coś, czego Amerykańskim produkcjom (z mojego punktu widzenia) brakuje. Ale może to tylko moje odczucie. Tak czy siak, obsesyjnych nałogów staram się nie mylić z filmowymi doznaniami. 


Jak widać na powyższym zdjęciu, mój ukochany obiektyw ostatecznie zdecydował się zrezygnować ze współpracy i przestał ostrzyć. W gruncie rzeczy daje to, niewielkie ale jednak, pole do eksperymentów. Postanowiłam więc, że nie będę po nim płakać, bo przecież moje wielkie marzenia o pięknym Londynie chyba i tak się w tym roku już nie ziszczą – co może i na dobre wyjdzie, bo ostatnio cierpię na zdjęciową niemoc twórczą.
Jedyny pozytywny punkt tego tygodniowego leżakowania jest taki, że wreszcie otrzymałam dawkę inspiracji by zakończyć dawno już nadgryzione opowiadanie z życia wzięte. I tym sposobem kłaniam się sobie w pas, bo wreszcie, zamiast otwierać trzy kolejne dokumenty z nowymi pomysłami, dopięłam na ostatni guzik ten jeden!