09/02/2015

Studiuję pasję

Przy okazji zimowej sesji (która, w moim skromnym doświadczeniu zawsze jest tą gorszą) rozmawiałam sobie z moimi znajomymi porozrzucanymi po różnych uczelniach i kierunkach, i  tylko niemo utwierdziłam się (ponownie!) w przekonaniu, że naprawdę jestem tam, gdzie być powinnam. Z podwójną mocą (znowu) dotarło do mnie jak wielkie mam szczęście, że studiuję to, co, mimo tych wszystkich systemowych przeciwności, naprawdę mnie jara. I nierozerwalnie łączy się z pasjami i zainteresowaniami, które dzielnie i wytrwale pielęgnuję.


Bo nie każdy ucząc się na zaliczenie z wykładów może sobie oglądać filmy, które tak czy siak go interesują, czytać książki, które tak czy siak przeczytać by chciał, a przy tym jeszcze słuchać wielbionej muzyki, która – mniej lub bardziej bezpośrednio – odnosi się do tych wszystkich skrupulatnie zrobionych notatek i ową przyswajaną kulturę i sztukę pięknie rozjaśnia, równocześnie tworząc w głowie niezawodną sieć inspirujących skojarzeń.

Bo nie każdy może pisać licencjat i magisterkę na tematy, które całkowicie – i to również w wymiarze osobistym – go pochłaniają. Ani tych licznych esejów o książkach, filmach i ludziach, którzy ukształtowali jego światopogląd, a przynajmniej znacznie wpłynęli na niektóre opinie.

Bo nie każdy może oglądać filmy i seriale, tłumacząc się, że to dla „obycia się z językiem”.

Ja mogę i ja to robię: studiuję pasję. I bardzo się z tego cieszę.

 

Dlatego: ej, maturzyści! Jak już na studia idziecie, to idźcie na coś, co was naprawdę jara. Tylko wtedy studia mają szansę istotnie zostać najlepszym okresem w waszym życiu, i to bez względu na popieprzone uczelnie i pomylone programy nauczania. Bo te wszystkie bele nieustannie rzucane pod nogi naprawdę giną w obliczu zaliczenia, na które uczenie się jest dla ciebie czystą przyjemnością.

Bo żyć (i studiować) to się powinno z pasją.