Marzec rozpoczęłam bardzo kulturalnie, bo studenckim tygodniem sztuki. Co prawda paskudna grypa trochę uniemożliwiła mi pełne z niego korzystanie, ale źle nie było.
Jadłam (zajebiste tosty Kuby i włoskie czekoladki Baci) i piłam (japońska herbata po raz pierwszy) same pyszności, ma się rozumieć.
Do listy pamiętnych wschodów dopisałam ten z Rzeszowa.
Przywitałam wiosnę na Plantach (wreszcie).
Pozachwycałam się oklepanym zachodem nad Wisłą.
Po półrocznej przerwie odwiedziłam Marcinkę!
Po raz trzeci zachwyciłam się fenomenalnym Meeow.
Poodkrywałam trochę nowych miejsc i wróciłam do oglądania zachodów słońca na świeżym powietrzu.
Trampki na nogach, wiosna we włosach: fajnie jest!