Kwiecień towarzysko bardzo intensywny, a jeszcze bardziej kwiecisty! Zaczęło się dużo spędzania czasu na świeżym powietrzu, więc i zdjęć w folderach zaczęło mi drastycznie przybywać. I mam nadzieję, że oglądanie tych kadrów da wam choć odrobinę frajdy jaką sprawiło mi ich uwiecznianie.
Święta jak zawsze minęły trochę zbyt szybko.
Posiedzenia przed komputerem w domu odbywały się wyłącznie przy akompaniamencie herbaty z miodem i cytryną, w firmowym, lokalnym kubku.
Kraków o poranku (dnia i wiosny) przeszłam.
Wróciłam do spędzania czasu na Zakrzówku.
Dzięki uprzejmości znajomych odkryłam bardzo fajną grę.
Standardowo rozpieszczałam podniebienie zbędnymi kaloriami.
Kuzyna w akcji miałam okazję zobaczyć…
…i Ev (w końcu!) w mieście nad Wisłą gościć!
W przerwie między filmami zajrzałam do tarnowskiego BWA.
Ze specem od silników zwiedziłam Muzeum Lotnictwa…
…i zjadłam najlepsze (so far) fish and chips w moim życiu.
A na koniec do Krakowa na chwilę wpadła nawet Ola, namawiając mnie na przepyszny Carrot Cake w moim ulubionym Massolicie, w którym – jak mniemam – z powodzeniem mogłabym książki pisać.
Cudnie było. I maj się bynajmniej gorzej nie zapowiada.