01/04/2016

Smutek a wkurw

W morzu przeróżnych internetowych memów, cytatów i obrazków, któregoś poniedziałkowego poranka, popijając kawę i skrolując portale społecznościowe, natknęłam się na bardzo mądre stwierdzenie: „smutek wymaga opieki”. A zaraz potem doprawiłam sobie wyjątkowo trafnym cytatem wrzuconym przez znajomą: „W psychoterapii jest takie powiedzenie: albo ekspresja albo depresja” (Wojciech Eichelberger).
Bowiem obie, niby to przypadkiem znalezione myśli, w mojej głowie momentalnie zlały się z jednym z moich tapetowych wniosków z 2015 roku.


Jak śpiewa Muse (I’m not breaking DOWN, I’m breaking OUT) i jak już nie raz tutaj wspominałam: jestem człowiekiem, który częściej bywa wkurwiony niż smutny. Ot, taki mam charakter, tak działam:wkurwem reaguję na większość bodźców (żeby nie powiedzieć, że na wszystkie). I wielu jest (było i pewnie zawsze już będzie) takich, co mnie za te wkurwy notorycznie ganią, bo to i strasznie niekobiece, i przecież nie wypada! Na co ja (rasowy Irytek) im, oczywiście, tylko kolejnym wkurwem odpowiadam.
Dziś, do kompletu z tym moim zwyczajowym wkurwem, dorzuciłabym jeszcze prosty (i wcale niegłupi) wniosek, do jakiego, gdzieś w okolicach października, doprowadził mnie własny pamiętnik: ja (po stokroć!) wolę być wkurwiona niż smutna.
Owszem, może ten przysłowiowy (i bardzo dla mnie typowy) wkurw zjada mi więcej nieodnawialnych komórek nerwowych niż ciążący na sercu (i niezmiennie ciągnący w dół) smutek, ale wkurwiając się przynajmniej czuję, że żyję. Wkurw we mnie bulgocze, pcha mnie do działania, do wyrzygiwania tego syfu, do ekspresji. Wentyluje mózg. Wkurw, choć może destrukcyjnie, to jednak ciągnie mnie do przodu. Za to zawsze gdy jestem smutna, odnoszę wrażenie, że świat stanął w miejscu i jakoś tak… wątpliwym jest, czy kiedykolwiek jeszcze ruszy do przodu. Smutek to u mnie zawsze dryfowanie w jakiejś bliżej nieokreślonej chujni, bez jakiejkolwiek nadziei na zmianę, bo… no właśnie, smutek wymaga opieki. Której samej sobie zazwyczaj dać albo nie możesz albo wcale nie chcesz, a prosić o nią innych to trochę wstyd i żałość. Zresztą bądźmy realistami: kto by się chciał z własnej woli twoim (wciąż ciągnącym w dół) smutkiem opiekować? Chyba tylko jakiś masochista, a takich z reguły powinno się w życiu unikać. Smutek to najgorsza emocja – wymaga opieki, dzielenia, a tym samym większej liczby swoich ofiar. Bo smutek, owszem, łączy, ale też uzależnia i – przede wszystkim – hamuje.
Jasne, jak każdą emocję, smutku nie można w pełni kontrolować – nie przewidzisz, kiedy cię dopadnie (ani z jakiego dokładnie powodu), ale jak już to zrobi, zawsze możesz próbować minimalizować wyrządzane przez niego szkody. Nie dawać się, walczyć z nim, odwijać mu z pięści. Bo jak już spadać w dół, to szybko, żeby czym prędzej móc się odbić od dna.
Wkurw (choć bywa negatywny i destrukcyjny) to energia, ekspresja, forma aktywności, którą fanatycznie wręcz wyznaję, a smutek to zawsze stagnacja, zgoda na beznadzieję i bierność, której jawnie nienawidzę.
Dlatego, kiedy tylko mogę, konwertuję (mniej lub bardziej świadomie) ten swój nieprzepastny, nijaki smutek na znacznie bardziej wyrazisty wkurw.
A ty? Wolisz być smutny czy wkurwiony?