27/01/2018

Co mnie wkurwia to moje

Głupota ludzka. Bezpodstawne, pozbawione jakiejkolwiek konstrukcji oszczerstwa. Nieuczciwość publiczna, socjalna i cywilna. Wyżej sranie niż dupy manie. 
A najprostsza (i wcale nie mijająca się z prawdą) odpowiedź brzmi: wszystko. Ukryć się tego raczej nie da: jestem osobą z natury bardzo łatwo się wkurwiajacą, więc mogłabym wymieniać w nieskończoność (co poniekąd przez rok robiłam TUTAJ). Ale jest jedna rzecz, która wkurwia mnie bardziej niż wszystko inne, bo sięga jakoś tak nienaturalnie głęboko.
Pierwszy raz zauważyłam to w liceum. Miałam koleżankę, z którą spędzałam dużo czasu, ale potem zaczęła mnie niesamowicie wręcz wkurwiać. Absolutnie wszystkim, co robiła, mówiła, albo swoim zachowaniem czy postawą w jakikolwiek sposób (choćby nieświadomie) sugerowała. Długo tłumaczyłam sobie, że po prostu wyrosłam z pewnych zachowań, które ona wciąż przejawia. Z czasem doszłam jednak do wniosku, że problem leży głębiej.
I zaczęłam dłubać.


I tak dodłubałam się do przykrej prawdy. Koleżanka mnie wkurwiała, bo – w moim subiektywnym odczuciu przynajmniej – uosabiała wszystkie moje wady. Każda moja felerna cecha charakteru, której uwydatnienia podświadomie, panicznie się bałam, krzyczała z jej oczu, ust, rąk i nóg. Cała była jednym wielkim zlepkiem wszystkiego, co mnie brzydziło. A brzydziło szczególnie okrutnie i dotykało głęboko właśnie dlatego, że było częścią mnie. Owszem, częścią, którą mocno represjonowałam i za wszelką ceną chciałam zwalczać, ale wciąż częścią mnie.
Dziś, będąc w zupełnie innym miejscu w życiu, a przede wszystkim będąc o wiele bardziej świadomą swojej własnej osoby i całego jej charakteru, nie czepiam się już tak bardzo napotkanych na mojej drodze ludzi. Nie angażuję się tak jak kiedyś, desperacko i na oślep. Odważniej przesiewam chwasty, bo co mam sobie nerwy szargać na kimś, kto nic dobrego do mojego życia nie wnosi, a tylko potwierdza to, co od dawna już wiem? Bo trochę swojego już wiem (co prawda nie czego chcę, tylko czego na pewno nie chcę, ale to już coś) i z tej wiedzy śmiało korzystam. W końcu nie po to ją zbierałam przez lata do kupy, żeby się teraz kurzyła zapominania na półce mojej podświadomości.
Dziś, bardziej niż w ludziach wokół, dostrzegam i analizuję te wkurwiające zachowania, cechy i wady w członkach mojej (ogółem raczej udanej) rodziny. W myśl zasady: rodziny się nie wybiera, genów tym bardziej. I im bardziej się przyglądam, tym bardziej rozumiem. I tym bardziej topnieje we mnie potrzeba udowadniania im wszystkim, że to są geny, a nie moje złośliwe wymysły. Starczy, że sobie samej udowadniam.
To co najbardziej nas dotyka u innych, zawsze wypływa gdzieś z nas. Zarówno w wersji dobra jak i wszelakiego zła. Bo nikt nie jest czarno-biały, wszyscy mienimy się odcieniami szarości i to my decydujemy, wybieramy naszymi myślami, słowami i czynami, jakie cechy z tej wielo-odcieniowej palety uwydatniamy. Dziś i teraz. I tymi codziennymi wyborami tworzymy własną paletę, która nieszczególnie jest oryginalna. Wolelibyśmy myśleć, że jesteśmy wyjątkowi i oryginalni, ale, bądź co bądź, nie różnimy się od siebie tak bardzo jakbyśmy sobie tego życzyli.
Myślę, że można postawić krok dalej i stwierdzić, że również te wymienione na samym początku powody do wkurwów wypływają z nas samych – każdy ma tendencję (szczególnie w dzisiejszych pojebanych czasach) do choćby bywania skrajnie głupim, nieuczciwym, napuszonym czy skorym do bezpodstawnych osądów na innych. Każdy z nas może to zrobić i pewnie niejednokrotnie już zrobił, mniej czy bardziej świadomie.
Sztuką jest, żeby ten swój wkurw odpowiednio (i na czas) zdiagnozować, a potem mądrze wykorzystać przy kolejnej decyzji mówienia czy robienia. Co bynajmniej nie oznacza, że każdy wkurw należy zwerbalizować – wręcz przeciwnie, czasem najlepszym wyjściem z pasowej sytuacji bywa przemilczenie. I z tym, osobiście, póki co mam największy problem, bo to się kłóci z moim charakterem i większością do tej pory dokonanych wyborów.
Ale chociaż ludzie psioczą na te moje wkurwianie się odkąd pamiętam, to w gruncie rzeczy cieszę się, że noszę w sobie ten alarm. Bo póki mnie to wkurwia, świadomie będę robić wszystko, co w mojej mocy, by takich zachowań unikać.
Koleżance z liceum jestem dziś więc, koniec końców, bardzo wdzięczna.