06/01/2018

Filmy (i seriale) 2017

W roku 2017, podobnie jak rok wcześniej, obejrzałam stosunkowo niewiele tytułów. Poza oczywistymi przebojami takimi jak La La Land (opinie mogą być podzielone, ale to był dobry film), Piękna i Bestia (chyba że tylko ja uważam go za dobre odświeżenie klasyki?) czy Ostatni Jedi (moją recenzję możecie przeczytać tutaj), niewiele tytułów wywarło na mnie znaczące wrażenie. Znalazłam jednak w mojej filmwebowej biblioteczce 6 nie-tak-oczywistych tytułów, które uważam za warte polecenia. A ponieważ sporo w tym roku obaliłam seriali, to wymieniam też cztery mniej znane tytuły (bo Gry o Tron czy Stranger Things chyba nikomu nie trzeba polecać…) warte waszego drogocennego czasu. Przynajmniej moim zdaniem. Bez fabularnych spojlerów, możecie czytać spokojnie.


FILMY
Film na pierwszy rzut oka wydawał mi się nieszczególny: ot, tematycznie mi odpowiadał, więc włączyłam. W miarę oglądania doszłam jednak do wniosku, że to jeden z lepszych dramatów, jakie widziałam (a widziałam ich niemało). Być może właśnie dlatego, że to film, o którym nie było zbyt głośno. Świetnie zagrany, dobrze nakręcony, no i sama historia jakoś szczególnie złapała mnie za serce. Wielbicielom dramatów polecam.

Kapitalna historia o tym, jak jeden błąd w życiu potrafi kompletnie je odmienić. Świetnie zobrazowana destrukcyjna siła więzienia. I otoczenia / okoliczności tak w ogóle. Psychologiczny proces, przez jaki przechodzi bohater jest tu fascynujący. Pod koniec filmu jest to kompletnie inny człowiek niż na jego początku. Film trzymał w napięciu, zaskakiwał – ogólnie świetnie się oglądało. Bardzo dobry thriller (bo z psychologicznym dramatem w tle).

Po dość mocnym zawodzie, jakim był dla mnie film The Beguiled (zdjęcia może i ładne, ale już dawno się tak nie wynudziłam), na kolejny film z cyklu Cinemarzenie poszłam z dość sceptycznym nastawieniem. Tymczasem film w reżyserii George’a Clooney’a okazał się najlepszym zaskoczeniem tego roku. Zachwycił mnie głównie dlatego, że wciąż nie do końca wiem co o nim myśleć. Był cudownie niebanalny, inny, świeży i miał w sobie wszystko to, co zazwyczaj wysoko cenię: psychopatów, groteskę, czarny humor, dobrą grę aktorską. Zresztą już pierwsza scena mnie urzekła, bo była jakby wyjęta z teledysku Muscle Museum. Film cięty pod moje gusta. Uwielbiam takie niespodziewane perełki!

Poszłam na niego do kina, bo codziennie mijałam w metrze jego plakaty. I nie żałuję, bo to był film mierzony na moją wrażliwość. Absolutnie wszystko mi się w nim podobało, od samego początku do samego końca. Historia, narracja, gra aktorska, psychologia – wyszłam zachwycona i wzruszona. Jak ktoś, tak jak ja, bardzo lubi psychologiczne dramaty, ten jest zdecydowanie jednym z najlepszych. Porządny, ciężki i po brzegi wypełniony emocjami.

Bajka sama w sobie niczym by się nie wyróżniała, gdyby nie to, jak fantastycznie została zrobiona. Fakt, że to prawdziwe lalki, a nie cyfrowa animacja, podnosi tą – i tak już samą w sobie dobrą – historię o poziom wyżej. Zdecydowanie warto poświęcić jej czas, i to wcale niekoniecznie (choć i nie zaszkodzi) z dzieckiem, kuzynem, bratankiem, siostrzeńcem czy synem twoich dobrych znajomych na kolanach. Na ten obrazek przyjemnie się patrzy.

Polskich tytułów, w przeciwieństwie do lat poprzednich, nie widziałam w tym roku wielu (TNF przesiedziałam w Edynburgu, ciupiąc kawę klientom banku), ale spośród tych nielicznych obejrzanych, moim zdecydowanym faworytem jest Najlepszy. Film nakręcony w klimacie Bogów, ale mnie osobiście podobał się nawet bardziej. Mocna historia na faktach, po której wychodzisz z kina pełen przekonania, że, nieważne w jak wielkie gówno się w życiu wpakujesz, jak się zaweźmiesz, to się z niego wygrzebiesz. Polecam każdemu, bo to film z kategorii „każdy choć raz zobaczyć powinien”. Na polskim podwórku, po piętach w tym roku deptała mu tylko Sztuka Kochania (też na faktach).

SERIALE
Mówię to rzadko, bo jestem zwolenniczką teorii, że książka zawsze wygra z filmem. Istnieją jednak wyjątki potwierdzające tę regułę i tegoroczna The Handmaid’s Tale się do nich zalicza. Oglądałam świeżo po lekturze i choć książka sama w sobie mi się podobała, to były w niej pewne (może i celowe, ale jednak) luki, które w wersji filmowej rozwinięto bądź zmieniono na korzyść całokształtu. Owszem, to jest serial (i książka) ciężkiego kalibru, ale czego innego moglibyście się po mnie spodziewać? Takie są najlepsze!

Serial mnie zachwycił, bo jest bardzo specyficzny: niesamowicie klimatyczny i intrygujący. Inny od wszystkich, jakie do tej pory widziałam. Przenosił mnie w te nieznane, dzikie wręcz rejony tak skutecznie, że cały sezon chłonęłam na raz. A, uściślijmy, oba są dobre. Głównym tego powodem, jak mniemam, jest gra aktorska Elizabeth Moss – gdyby przyszło mi wytypować mojego ulubionego aktora tego roku, postawiłabym na nią. Bardzo mnie przekonuje.

Kto by pomyślał, że zachwyci mnie serial, w którym głównym bohaterem jest ksiądz? Niespodzianka! Jeden z najlepszych krótkich seriali tego roku. Nie skłamię jak powiem, że oglądało mi się go równie dobrze jak Broadchurch. Genialny zarys psychologiczny, świetnie przemyślane i zagrane postacie. Dobry, mocny, obyczajowy dramat o adekwatnym tytule. Nic tam nie jest czarno-białe, wszystko cudownie szare, wymieszanie, życiowe. Prawdziwe.

Nie jestem fanką komiksów o super bohaterach i kompletnie się na nich nie znam. Po Legion sięgnęłam tylko dlatego, że bardzo lubię patrzeć na (i słuchać) Dana Stevensa. I mnie wciągnęło. Ten serial ma w sobie wszystkie odjechane, psychologiczne elementy, które (jako chociażby fanka Doctora Who) absolutnie uwielbiam: zabawa z czasem, grzebanie we własnej, mocno pokręconej głowie, wspomnieniach, trauma, choroby psychiczne, wykluczenie ze społeczeństwa, a na to wszystko niebywała super-moc. Do tego żywe kolory i szybkie tempo. Całość kupiłam bez zająknięcia i oglądnęłam jednym tchem. Polecam.