29/01/2018

Ja bym nigdy

Zawsze miałam (i wciąż nieustannie mam) problem z ludźmi, którym śpieszno do wydawania osądu na każdej zasłyszanej sytuacji i osobie, czy to fikcyjnej czy prawdziwej (choć do tej prawdziwej śpieszą tym bardziej). O ile jeszcze robi się to w zaciszu własnego domu, to pół biedy, ale gdy wygłasza się te osądy publicznie i głośno, to już mnie mdli. Dla mnie to kompletne dno: zero refleksji, zero empatii, zero szacunku. Zero człowieczeństwa. Bardzo nieludzkim, bezmyślnym i zwyczajnie bezczelnym maluje mi się osądzanie sytuacji, w których samemu nigdy się nie było. Ludzi, których się nie rozumie.
Ja bym nigdy nie zabił. Ja bym nigdy nie wydał. Ja bym nigdy nie wziął. Ja bym nigdy przyjaciela nie zostawił. Ja bym zawsze oddał. Ja bym zawsze pomógł.
Ja nigdy. Ja zawsze.
Zawsze, to ty powinieneś się takiego pierdolenia wstydzić.


Gdybanie jest bez sensu, to już (niby) wiemy. A osądzając nie robimy nic innego, jak wciąż gdybamy, choćby podświadomie. Tyle już wiemy, o świecie, o ludziach, o życiu, a wciąż, kurwa, te same błędy, te same błędne koła, te same ścieżki. Wciąż mamy się za specjalistów od problemów innych, mierząc wszystko własną, kompletnie subiektywną, miarą. Jakby w życiu istniała tylko ta ścieżka, którą ty wybrałeś. Jedyna słuszna. Wszystkie inne to przecież czysty, bezsensowny „idiotyzm”, i oni sami są sobie wszystkiemu winni!
Dobrze jest oceniać obce z bezpiecznej ostoi własnej nory.
Dobrze, ale głupio. 
Nie, nie wiesz co zrobiłbyś na 8 tysiącach metrów w przejmującym mrozie, w okopie na bezsensownej wojnie, w obozie koncentracyjnym, na minuty przed nieuchronną katastrofą, po śmiertelnej diagnozie czy w trakcie kluczowego przesłuchania. Nie jesteś w stanie przewidzieć, co zrobiłbyś stojąc twarzą w twarz ze śmiercią. Możesz się łudzić, że twoje morale i wartości są nieugięte, możesz w to nawet szczerze wierzyć, ale nie udowodnisz tego nikomu (nawet sobie), dopóki sytuacja cię do tego nie zmusi. Dopóki ktoś lub coś tych twoich morali rzeczywiście nie wystawi na ciężką próbę, nie masz żadnego prawa wypowiadać się na temat sytuacji, w których sam się nie znalazłeś, lub ludzi i ich pasji, których zwyczajnie nie rozumiesz. A nawet gdybyś miał za sobą traumatyczne przejścia i jakieś heroiczne wyczyny, to wciąż możesz osądzać tylko i wyłącznie siebie. Koniec kropka.
Sprzeciwiam się publicznemu oczernianiu cudzych decyzji, szczególnie, gdy podjęte zostały w sytuacjach wyjątkowych, ekstremalnych, na co dzień niespotykanych.
To, że sam nigdy się w takiej ekstremalnej sytuacji nie znalazłeś, może być wynikiem zarówno twojej świadomej, życiowej decyzji, jak i jakiegoś pieprzonego szczęścia, że urodziłeś się w czasie pokoju, w takim a nie innym kraju, gdzie decyzję o tym, jak przeżyć własne życie w ogóle mogłeś podjąć. Ale ta twoja decyzja, nieważne jak bardzo słuszna, nie upoważnia cię do sądzenia decyzji innych. Ludzie są różni i różne są ścieżki.
Nie rozumiem, jak można żałować zmarłych, a równocześnie potępiać ocalałych, którzy się przecież o tą śmierć otarli. Może gdyby zginął mój bliski, a przeżył jego kolega, zaśpiewałabym inaczej, bo krzyczałaby przeze mnie zniekształcająca wszystko rozpacz. Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Ale patrząc trzeźwym, niedoświadczonym żadną ekstremalną sytuacją okiem, nie rozumiem tego wywyższania śmierci ponad życie (a z jakiegoś powodu, w naszym narodzie to zjawisko powszechne). Dlaczego mamy fundować piekło komuś, kto i tak już przez nie przeszedł? Jakbyśmy ocalałym śmierci życzyli.
Gdzie jest to człowieczeństwo, ja się pytam? Gdzie empatia, gdzie refleksja?
Ludzie… nie, wróć. MY jesteśmy, kurwa, straszni.
Już kiedyś to napisałam i napiszę dziś znowu: słowa zawsze i nigdy powinny być słowami zakazanymi, bo ograniczają. Myślenie, refleksję, horyzonty, możliwości, i, jak widać, również ludzką empatię.
Możesz się tylko modlić, żebyś nigdy dowiedzieć się nie musiał.
Zajmij się sobą, a innych, ich życie i decyzje zostaw w spokoju.