07/01/2020

Filmy 2019


Pierwszym filmem, który zachwycił mnie w 2019 roku, była The Favourite. Sama nie wiem jaki mam stosunek do filmów kostiumowych, bo niektóre mnie zachwycają, a inne przemykają bez większego znaczenia (lub nawet nudzą), ale na pewno od nich nie stronię. The Favourite jest cudownie słodko-gorzka: przyziemna groteska miesza się tam z wysublimowanym smutkiem, jak to w życiu. Można było się pośmiać i popłakać, a przy okazji jeszcze poczuć klimat z przeszłości, i to w wyjątkowy sposób. Nie nazwałabym się fanką artystycznych filmów, wręcz przeciwnie (Psie Pole jest jednym z powodów, dla których artystycznych obrazów jawnie unikam), ale zdarza mi się doceniać artystyczne „maźnięcia pędzlem”. Nie umiem tego lepiej wyjaśnić – to był pierwszy film epokowy, w którym czułam wyjątkową bliskość z bohaterkami.

O tym filmie nasłuchałam się wyłącznie sprzecznych opinii: jedni piali z zachwytu, inni przespali co najmniej pół seansu. Brak wyśrodkowanych opinii skutecznie zachęcił mnie do sięgnięcia po ten tytuł i wyrobienia sobie własnego zdania. Jak można było się spodziewać (chociażby przez wzgląd na odbyte przeze mnie studia językowe), wylądowałam w grupie tych pierwszych, a film wylądował w czołówce moich ulubionych. Co prawda jeszcze w trakcie oglądania byłam skłonna ocenić go jako przeciętnie dobry, ale gdy dotarło do mnie, że bawi się pojęciem czasu, przepadłam. Jak na mój gust: świetna historia. Owszem, daleko jej do futurystycznych thrillerów czy filmów akcji, ale jest w tym filmie coś tak niepowtarzalnie klimatycznego i znajomego (a zarazem obcego – takie trochę uncanny), że mnie wciągnął bez dwóch zdań. Będę do niego wracać.

Wszyscy chwalą i ja też pochwalić muszę. Co prawda w pełni zgadzam z recenzją Marty – to nie jest film tak odważny i fajny jak myśli że jest. Niemniej jednak, jak na mainstreamowy tytuł osadzony w uniwersum super bohaterów, jest to film bardzo dobry. Rewelacyjny nawet. Fakt faktem, osobiście mogłabym go skrócić o tych kilka oczywistych scen, które nieco niepotrzebnie wyjaśniały obłęd, ale umówmy się: to jest film dla przeciętnego widza, nie dla miłośnika dramatów, traum i psychopatów. Zgadzam się (też z Martą), że koniec mógłby być nieco odważniejszy i stawiać jakąś wyraźniejszą tezę, ale też nie spodziewałabym się ideologicznego dupnięcia po filmie dla mas. Jak na hollywoodzki obrazek dostaliśmy naprawdę bardzo przyzwoite kino. I nazwijcie mnie wariatką, ale przez cały film chciałam się tam koło niego zmaterializować i mocno, naprawdę mocno go przytulić.

Rok temu przeczytałam książkę i nie spodziewałam się po tym filmie niczego szczególnego. I być może to kwestia momentu (w życiu i cyklu menstruacyjnym, a jak!) w jakim po niego sięgnęłam, ale rozbił mnie na drobne kawałki. Wyłam w poduszkę. W teorii to historia jakich wiele (i tak też oceniłam samą książkę), nie ma w niej nic wybitnego tudzież szczególnie wyjątkowego. W teorii, bo w praktyce jest w tym filmie coś tak boleśnie prawdziwego, metafizycznego i ulotnego, że aż mnie to fizycznie zabolało. To właśnie za takie mocne (a nieoczekiwane) emocje uwielbiam kino! Nie ma też zresztą co ukrywać, pod kątem technicznym film jest wyśmienity, same piękne kadry!

Smarzowski swoim nowym obrazem mnie nie zawiódł. Co prawda obejrzałam go krótko po dokumencie Tylko nie mów nikomu, co w oczywistym stopniu znacznie zmniejszyło siłę uderzenia: co innego oglądać fikcyjną karykaturę ponurej rzeczywistości, a co innego przetrawić dokument ją potwierdzający. Niby nic tam nowego pod słońcem: ot, kolejna celna, gorzka przypowieść o wycinku polskiej, niewygodnej rzeczywistości, świetnie zagrana i dobrze nakręcona. Niczego innego bym się zresztą po Smarzowskim nie spodziewała – gość ma wysokie standardy i nie bez powodu jest w ścisłej czołówce moich ulubionych reżyserów. Polecam. To seans niełatwy, ale ważny.

Sama nie wiem dlaczego odebrałam ten film jako iście fantastyczny, bo momentami wydawał się wręcz zbyt prosty. Ale może to właśnie w tej prostocie jest jego siła? Inteligentny żart, cięte dialogi, a przy tym stosunkowo subtelne poruszenie poważnego problemu: jak dla mnie mistrzostwo! Te rozważania na temat tożsamości i życia tak po prostu! No bo przecież, jak to mawia mój przyjaciel: ciężko jest lekko żyć. Polecam gorąco. A w szeregu z nim ustawiłabym Dwóch Papieży, który oglądnęliśmy z rodziną po wigilii – nie był to film aż tak dobry jak Green Book, ale niewiele mu brakowało. Dobrze się ubawiłam oglądając. Mam niesamowitą słabość do dobrze napisanych dialogów – bo umówmy się: jak się dialog nie klei, to już nic filmu (i nie tylko filmu) nie ratuje.

Bardzo mnie ten film rozczulił, a przy tym jest to świetne rozrywkowe kino! Jasne, że to historia podkoloryzowana i dla fana pewnie nieźle zakłamana, ale dla przeciętnego śmiertelnika, który kojarzy tylko kilka piosenek z ogólnodostępnej popkultury i zna typa tylko ze scenicznego imienia, jest to inspirujący, łapiący za serce kawałek o tym, jak to mimo wszelkich trudności, obezwładniającej samotności i izolującego niezrozumienia, można siebie i odpowiednich ludzi w życiu odnaleźć.

Barefoot nie jest bynajmniej filmem wybitnym, ale złapał mnie za serce, bo to w zasadzie amerykańska wersja Ogrodu Luizy, który widziałam już dziesiątki razy i który wciąż jest jednym z moich czołowych ulubionych filmów polskich. Ciepła opowieść o miłości bez barier. Serce mocno rozgrzał mi też w tym roku Wonder, który powstał na podstawie równie fajnej książki: świetne kino familijne, które wyciśnie nie jedną łzę i po raz kolejny udowodni, że w życiu to naprawdę nie wygląd liczy się najbardziej. Oba te filmy nieco przywracają wiarę w człowieczeństwo.

Na krótką wzmiankę zasłużyły też Official Secrets z świetną (jak dla mnie przynajmniej) obsadą i bardzo ciekawą, a nie tak dawną historią (jeśli szukacie czegoś na faktach, to jest wasz tytuł!) i The Marriage Story – opinie zdają się być na jego temat nieco podzielone, ale mi podobał się bardzo. Bardzo mi odpowiadał ten nieco sarkastyczny humor.