24/01/2020

Przyjaźń

Śniło mi się ostatnio (a mi się ostatnio coraz rzadziej coś śni), że napisałam tekst na bloga o związkach i moja przyjaciółka wysmarowała pod nim wielki, wściekły komentarz, który można byłoby streścić krótkim: “chuja się znasz, więc się nie wypowiadaj”. Ot, nocny koszmarek. Słyszałam to już zresztą milion razy (i pewnie póki jestem ‘sama’, słyszeć będę w najlepsze): nie byłaś i nie jesteś w długoterminowym związku, to się nie wymądrzaj, znawco od siedmiu boleści. No okej, więc zamiast się kłócić i dowodzić, że naprawdę wcale nie staż jest tu najważniejszy, przyszłam się dziś wypowiedzieć o przyjaźni. Bo w niej staż mam. I osobiście uważam, że powinna być podwaliną każdego innego związku.


Pisałam tu już zresztą kiedyś o przyjaźni i wszystko to wciąż podtrzymuję: nie można jej zaplanować, wcale nie trwa ona wiecznie (mam na koncie co najmniej kilka zakończonych, a koniec końców naprawdę dobrych przyjaźni) i niczego nie można w nich (jeśli mają trwać i dobrze działać) wymuszać. Ale wspólnym wysiłkiem (i tylko wspólnym) można stworzyć coś naprawdę niesamowitego, co nierzadko nadaje życiu sens.
Śmieję się czasem, że wszyscy moi najbliżsi przyjaciele są z odzysku – że wszystkich ich sobie bezczelnie rozkradłam. I trochę prawdy w tym jest, bo trójkę najbliższych przyjaciół (a już długoletnich) poznałam jako przyjaciół moich znajomych i jakoś tak bez planowania wyszło, że złapaliśmy kontakt i dobrych parę lat później trudno było szukać rzeczy, jakiej byśmy o sobie wzajemnie nie wiedzieli. To ludzie, z którymi po prostu wiem, że się dogadam i dobrze spędzę czas, nieważne gdzie. Którzy ładują mnie pozytywną energią. Którzy mnie akceptują, wspierają i lubią dokładnie taką, jaką jestem (a z tym lekko na pewno nie mają). I ja się im odwdzięczam dokładnie tym samym: akceptacją i wsparciem. Mogłabym jechać z nimi na drugi koniec świata, i choć wiem że by mnie wkurwiali potwornie (tak jak ja ich), to wiem też, że wrócilibyśmy z masą niezapomnianych wspomnień. Mamy ich już zresztą całkiem pokaźny bagaż. I spore chęci do dźwigania kolejnych kilogramów.
W teorii niełatwo jest nam cokolwiek zorganizować, bo rozjechaliśmy się po dwóch różnych krajach (i czterech różnych miastach), ale w praktyce widuję ich nieraz częściej niż niektórych znajomych na miejscu. Zresztą przez ostatnie lata z mocą do mnie dotarło, że gdy między ludźmi istnieje odpowiednie porozumienie, kilometry naprawdę nie mają większego znaczenia. Bo najważniejsza jest jakość – a nie częstotliwość – komunikacji.
Moi przyjaciele doskonale wiedzą na przykład, że jak będę miała problem to sama się z takowym do nich odezwę i ja oczekuję od nich dokładnie tego samego. Bo choć znamy się dobrze i często nadajemy na tych samych falach, to nikt z nas w myślach czytać nie umie i nie ma obowiązku domyślać się co się dzieje w głowie (czy życiu) drugiego. Te nasze stosunkowo regularne kontakty wynikają z prostego faktu, że sobie ufamy i jesteśmy pierwszymi osobami o których myślimy, gdy wydarzy się w naszym życiu coś, co chcemy podzielić lub przedyskutować. Proste: komunikujemy swoje potrzeby i słuchamy się nawzajem. I to z tej (nierzadko trudnej) komunikacji wypływa wszystko inne.
Nie twierdzę, że to przyjaźń na całe życie, bo tego wiedzieć nie sposób. Wiem natomiast, że mam w sobie dużo motywacji (i wcale nie mało sprawdzonej wiedzy) by te relacje pielęgnować i rozwijać. I na ich podstawie budować też nowe. Bo wiem, że warto.
Wszystkim zresztą takich dobrych przyjaźni w życiu życzę.
A do wspomnianej trójki: kocham was i dziękuję że jesteście!