01/02/2021

Złość piękności szkodzi

Kto się takich złotych myśli w życiu nasłuchał, palec do budki! Mimo upływu lat i wzmożonej uważności przy dobieraniu sobie towarzystwa, raz na jakiś czas wyrwie się taki Filip z konopi, który z pełną politowania troską w głosie zwróci mi uwagę, że złość piękności szkodzi. I może bym się uśmiechnęła. A na koniec dorzuci jeszcze jakieś obleśne kochaniutka.

Chuja tam. Przyszłam dziś bronić złość.



Emocje, szczególnie te trudne, są powszechnie uważane za niewygodne. Zamiast uczyć nas jak sobie z nimi efektywnie radzić, uczy się nas jak je umiejętnie represjonować. Co, rzecz jasna, zbiera swoje żniwo w naszym późniejszym, dorosłym życiu.

Odkąd pamiętam temat złości był niezawodnym punktem zapalnym moich konfliktów z dorosłymi. Bo pech chciał, że ze słodkiej zezowatej Ani wyrósł człowiek nadwrażliwy, impulsywny i emocjonalny, a nie potulna owieczka, która doskonale wie jak się zachować „w towarzystwie”. Moje zachowania rzadko kiedy były wygodne, a cały paradoks polegał na tym, że im bardziej dorośli (nie tylko rodzice) próbowali mnie hamować i za nie ganić, tym większą odczuwałam potrzebę by się temu przeciwstawiać.

Ciszej mów, bo co sobie ludzie pomyślą. Nie przeklinaj, bo co to o nas świadczy. Nie zachowuj się tak, bo to straszny wstyd. Nie denerwuj się tak, bo ci tak jeszcze zostanie. Jak będziesz się tak zachowywać, to nikt cię nie będzie chciał*. Chłopcy nie lubią takich głośnych, rozdartych dziewczyn**. Aniu, musisz być delikatniejsza, bo wszystkich od siebie odpychasz. Musisz być bardziej wyrozumiała. Dziewczynie tak nie wypada. Wstydziłabyś się.

Zawsze miałam w sobie iskrę buntu przeciwko szufladkowaniu mnie jako dziewczynki, której wypada się zachowywać tak, a nie inaczej, nawet – a może przede wszystkim – wtedy, gdy ktoś swoim zachowaniem powodował, że czułam się niekomfortowo.

Dziś, z perspektywy czasu i samoświadomości, nie postrzegam tego jako przejaw buntu „dla zasady”, ale jako zaskakujący wyraz wewnętrznej siły. Próbowano zadeptać moje naturalne, emocjonalne granice, z czym aktywnie walczyłam i walczę do dziś.

Nie winię za to bliskich mi dorosłych: oni nie wiedzieli jak to zrobić lepiej. Sami latami ćwiczyli tłumienie własnych emocji, które życie w społeczeństwie zdawało się ułatwiać, więc tego samego próbowali nauczyć mnie.

Że można – a nawet należy – inaczej, nauczyłam się po latach sama.

Trudne emocje mają to do siebie, że zawsze rzucają się w oczy bardziej niż jakiekolwiek inne. Przez jakiś czas naprawdę wierzyłam, że mam poważny problem z agresją, bo wszyscy wyłącznie na nią zwracali uwagę. Jakoś nikt nie potrafił dostrzec, że tak jak potrafi mnie pochłonąć złość, tak też pochłania mnie radość, smutek, ekscytacja i każda inna emocja. Nigdy nie byłam nerwowym dzieckiem z problemami: byłam po prostu dzieckiem emocjonalnym.

Na dodatek jestem też kobietą. A złość u kobiet bardzo często – zdecydowanie zbyt często – nie jest mile widziana. Ba, uważa się to za coś nienormalnego, za wyznacznik jakiś zaburzeń, podczas gdy najczęściej jest to naturalna reakcja na próbę przekraczania naszych granic. Które, mimo 21 wieku, wciąż przekracza się często i gęsto. Mężczyznom w kwestii złości, wybacza się o wiele więcej. Świetnie to widać po mojej pracy, gdzie moi koledzy (którzy wcale nie są ode mnie w tej roli lepsi, czasem wręcz przeciwnie), nie dostają żadnych negatywnych recenzji, a ja musiałam się już gęsto tłumaczyć z co najmniej kilku. Duży przełom widać w reakcjach na moje maile (które zazwyczaj i tak pięć razy edytuję, żeby nie wyjść na buca – wszak szkocki poziom zachowawczej grzeczności nijak ma się do polskich standardów). Nie ważne jak merytoryczna i przemyślana będzie moja wiadomość, zawsze dostanę na nią protekcjonalną odpowiedź sugerującą, że mam problemy z postawą wobec przełożonych, a mój ton jest co najmniej nieodpowiedni. Poruszone w niej problemy, zażalenia i prośby są nagminnie ignorowane. Bardzo długo dawałam sobie wmawiać, że to moja wina, że rzeczywiście jestem chamska. No cóż. Dosadność to nie chamstwo. Szczerość to nie chamstwo. Wymaganie szacunku i adresowanie problemów to też nie jest żadne chamstwo.

Dziś, zamiast z emocjami walczyć, chętnie doświadczam je wszystkie w pełni: rozumiem je i akceptuję. Opiekuję się nimi (i ich skutkami) odpowiednio i okazuję je bez wstydu. Efekt? Moje poczucie własnej wartości wreszcie jest na drodze do zdrowej równowagi. Zebrałam wokół siebie ludzi, którzy tę moją emocjonalną szczerość wysoko sobie cenią, w pełni akceptując moje serce na ramieniu i politykę „weź-nie-pierdol”. I jakoś tak całkiem naturalnie, coraz mniej jest we mnie agresji, mniej tej poupychanej po kątach, zaśniedziałej frustracji, która lubi wybuchać w najmniej odpowiednim momencie. I żyje mi się o wiele lżej.

Bo złość zdrowej głowie dobrze robi.

 

*mit, obalony.  

**M by się kłócił.