14/02/2021

Miłość to nie wszystko

Nigdy nie lubiłam Walentynek. Jedyne które wspominam dobrze, to te sprzed roku, gdy mój przyjaciel, będąc równocześnie dobrym przyjacielem dla swoich współlokatorów (którzy, jako para, chcieli spędzić walentynki we dwoje), zapytał czy mógłby się zwalić do mnie na niezobowiązujący film i pizzę, jeśli oczywiście nie mam innych planów. Pytał ze szkockiej uprzejmości, bo obydwoje doskonale wiedzieliśmy, że planów nie mam. Filmu koniec końców nie obejrzeliśmy: przegadaliśmy kilka godzin ciurkiem, aż zrobiła się pierwsza w nocy. Nie bardzo pamiętam o czym dokładnie rozprawialiśmy, ale następnego dnia wstałam (o 6 rano, gdy za oknem ciemno, zimno i ponuro!) w podejrzliwie dobrym humorze. Ech, powinnam się była wtedy domyślić…

Tegoroczne Walentynki zastały nas jako parę.

Co bynajmniej nie sprawiło, że awansowały w moim świątecznym rankingu: wciąż o wiele wyżej cenię sobie Tłusty Czwartek.


[pierniczki domowej roboty nadesłał nam brat z narzeczoną]

 

To, że miłość między dwojgiem ludzi bardzo często mylona jest z fajerwerkami i fizycznym pożądaniem, wiedziałam od zawsze. To, że nie tylko miłość jest do udanego związku konieczna, też wiedziałam od zawsze. Ale prawdziwie zrozumiałam te dwie rzeczy dopiero wtedy, gdy w świadomy związek sama weszłam. I choć zawsze miałam w tym temacie dużo do powiedzenia, to dopiero teraz czuję, że mogę o tym napisać: nikt mi już nie może zarzucić, że gówno się znam, skoro sama w związku nie jestem.

Że mój system przeżył szok, to niedopowiedzenie. Wiecie, można zdać test z teorii na piątkę z plusem, ale to bynajmniej nie to samo co praktyka. Szczególnie gdy w równanie wchodzą dwie autonomiczne osoby, które do tej pory całkiem nieźle radziły sobie w pojedynkę.

Tak jak sama miłość przyszła mi dość łatwo, tak związek jest wyzwaniem. Bardzo ekscytującym i satysfakcjonującym, ale wyzwaniem.

Bazując na moim (bardzo skromnym) doświadczeniu, wyodrębniłam 5 – poza miłością – składowych dobrego związku.

 

Y Świadoma i obustronna decyzja

W myśl mojej złotej zasady, że nigdy nic na siłę. Kochać to jedno, decydować się na związek to co innego. Bo kochać zawsze można jednostronnie, a związek (jeśli ma być zdrowy, silny i długotrwały – a sama w taki celuję) trzeba budować wspólnymi siłami. I wiecznie równoważyć. Ja wiem, że to pragmatyczne i mało romantyczne, ale bez obopólnej świadomości na co się piszecie i czego od siebie (i życia) oczekujecie, trudno o dobre rokowania na przyszłość. I między innymi dlatego jestem zdania, że każdą relację najlepiej zaczynać od przyjaźni: zbadać dno zbiornika, zanim rzucicie się w niego na główkę.

 

Y Szczera i efektywna komunikacja

W tym wszyscy jesteśmy beznadziejni: nie bardzo potrafimy się porozumieć z samym sobą, a co dopiero z innymi. Jak niby mamy efektywnie komunikować swoje potrzeby i wątpliwości, gdy sami nie jesteśmy ich w pełni świadomi? Wszystko da się wyrobić, to prawda, tak jak i wszystko da się przegadać i przepracować, ale to tylko wtedy, gdy w gotowości do pracy (nierzadko ciężkiej) są obie strony. Pracy tak nad sobą samym, jak i nad tym co budujecie razem. Wymaga to dużych pokładów samozaparcia, samoświadomości, zaufania i szczerości. Ah, no i nie zapomnijmy o niezręczności: ona tu pełni bardzo ważną – jeśli nie kluczową – rolę.

 

Y Kompatybilność

Jak kupujemy w sklepie paczkę skittles’ów, to on wyjada pomarańcze i cytryny, ja truskawki i porzeczki, a limonką się grzecznie dzielimy. Dream team! Kompatybilność to dość ulotny koncept, który wypełza na światło dzienne dopiero po jakimś czasie. Nie wyobrażam sobie budowania relacji z kimś, z kim nie nadaję na podobnych falach. Trudno byłoby mi budować tę wyżej wspomnianą, szczerą i efektywną komunikację z kimś, w kogo towarzystwie nie czuję się w 100% komfortowo. To jedna z rzeczy, która wyróżniła M na tle innych: odkąd się poznaliśmy, oboje czuliśmy się w swoim towarzystwie bardzo swobodnie. Mogłam długo nie wiedzieć, że się w nim zakocham, ale od razu wiedziałam, że to mój człowiek. I to zadziałało w obie strony.

 

Y Ryzyko (głównie zranienia)

Nie ma zabawy bez ryzyka. Zaufania też nie. Nie będę kłamać: ponieważ lwią część życia polegałam głównie na sobie i nie dopuszczałam do siebie nikogo, okazywanie swojej wrażliwości i obnażanie wszelkich słabości, naprawdę mnie przerażało. Zaufaniem jakim darzę M, nie darzyłam w życiu jeszcze nikogo. Ma on w dłoniach broń, której nikt inny wcześniej nie miał i której chybione użycie może mieć tragiczne skutki. I to jest coś, z czym nadwrażliwcowi naprawdę nie jest łatwo się pogodzić. Ale jaki miałoby to sens inaczej? Żaden. Zawsze to o sobie wiedziałam: jak już się w coś angażuję, to w pełni, całą sobą, wszystko albo nic.

 

Y Gotowość na zmiany

I żyli długo i szczęśliwie, informują nas bajki, tak jakby to faktycznie na zawarciu związku przygoda się kończyła. Bzdura. Im dalej w las, tym bardziej mnie to wszystko ekscytuje: cieszy mnie obserwowanie jak oboje się zmieniamy, jak na siebie oddziałujemy i wpływamy, jak siebie wzajemnie testujemy i wspieramy. Jak powoli się przed sobą otwieramy i jak mocno się ścieramy. Nie spodziewam się, że zawsze będzie tak samo, wręcz przeciwnie, z pewną dozą niecierpliwości czekam na naszego związku liczne wyzwania i ewolucje.

 

Na Święto Zakochanych życzę wam więc dużo siły i samozaparcia, by wyzwaniu jakim jest związek z drugim człowiekiem szczęśliwie sprostać. Tylko pamiętajcie: nie wszelkim kosztem. Czasem lepiej odpuścić.