07/12/2012

Pokłosie

Byłam w kinie. Na bardzo dobrym filmie. Być może nawet najlepszym tego roku. Który w dodatku, jak dowiedziałam się później, wywołał niezłe kontrowersje w naszym narodzie.
Jeszcze siedząc w kinowej sali wiedziałam, że skoro rok temu wyraziłam swoją opinię na temat W Ciemności (przeczytać ją można TU), to mojej opinii na temat Pokłosia absolutnie nie może tu zabraknąć. Bo to dopiero jest film z prawdziwego zdarzenia. I to jeszcze z Maciejem Stuhrem we własnej skromnej, mądrej i zabawnej osobie na deser (uwielbiam go!). 
Żyć nie umieraćPolskie kino zdecydowanie daje radę!


Co może wydać się nieco dziwne, pierwszy film, który nasunął mi się na myśl w zestawieniu z Pokłosiem, to nie wyżej wspomniane W Ciemności, ale Róża. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie warto też zahaczyć w owym porównaniu o Dom Zły, ale że akurat ten filmowy obraz niespecjalnie przypadł mi do gustu (a i nie jest bezpośrednio powiązany z wojną), obstaję przy Róży.
Dlaczego?
Bo osobiście i otwarcie uważam, że Róża i Pokłosie to dwa najmocniejsze filmy współczesnego kina polskiego (a przynajmniej na przeciągu kilku ostatnich lat). Dwa z tytułów, które, jako szanujący się widz, zdecydowanie trzeba zobaczyć.
Porównanie na pierwszy rzut oka może wydawać się nieco dziwne, bo ich „moc” przejawia się zgoła odmiennie i poza faktem, że oba filmy traktują o wydarzeniach z przeszłości, niewiele mają ze sobą wspólnego. A jednak, według mnie, tworzą bardzo ciekawy kontrast, który mnie osobiście zaintrygował, a o którym, pośrednio, napomknęłam już w podsumowaniu 26 Tarnowskiej Nagrody Filmowej (pisząc o nagrodach dla Róży).
Biorąc oba te filmy pod lupę łatwo zauważyć, że zarówno łączy, jak i dzieli je wiele.
Oba traktują o wojennej zbrodni, oba są poniekąd brutalne i bezpretensjonalne. O obu głośno mówiło się w prasie. A jednak, obrazy w nich przedstawione są zupełnie różne. Po pierwsze, Róża otwiera nam okno na konkretny, niewielki wycinek z historii. Ukazuje historię, jako fikcyjną rzeczywistość, więc otrzymujemy historyczne fakty z konkretnego momentu i miejsca w historii naszego kraju relacjonowane w subiektywnej oprawie historii indywidualnych bohaterów przeżywających koszmar okupacji. Pokłosie tymczasem jest osadzone w czasach współczesnych - zamiast otwierać nam okno na kolejny moment w historii, relacjonuje ją z punktu widzenia dwóch współcześnie żyjących bohaterów, którzy o wojnie wiedzą tyle samo, co i my: z książek, podręczników i opowieści dziadków. I choć to film o zbrodni na Żydach, występują w nim sami Polacy.
Podstawową i kluczową różnicą jest oczywiście temat i wydźwięk filmu: Róża przedstawia szokujący, brutalny, ale heroiczny obraz Polaka - obywatele są ofiarami niekończących się zbrodni, a mimo to nie dają się zbałamucić okropnościom wojny; Tadeusz do samego końca pozostaje nieugiętym bohaterem - podczas gdy Pokłosie ukazuje Polaka, jako wojennego zbrodniarza, skrupulatnie ukrywającego przykrą i szokującą prawdę o tym, co było, a przy okazji będącego gotowym do popełnienia zbrodni ponownie.
Ale czy jeden obraz wyklucza drugi? Moim zdaniem wręcz przeciwnie – to pierwszy przyciąga drugi. Oba filmy w dobitny sposób obrazują oblicza człowieczeństwa, i to nie tylko w czasie wojny (Pokłosie wykracza przecież znacznie poza nią). Oba są prawdziwe. Oba bolą. Oba pozostawiają widza w pewnym myślowym osłupieniu.
A jednak, co nietrudno było przewidzieć, jedynie wokół tego drugiego wybuchła afera, której, gdybym nie wylądowała w kinie na spotkaniu z Maciejem Stuhrem, zapewne w ogóle nie byłabym świadoma. Osobiście nie widziałam w filmie nic specjalnie kontrowersyjnego, a już na pewno nie bardziej niż w jakimkolwiek innym filmie o wojennych zbrodniach. Nie do końca pojmuję (i przez to wciąż trochę mnie to szokuje) skąd wzięła się tak ogromna ilość ataków nienawiści na twórców (a w szczególności na p. Macieja Stuhra).
Po wyjściu z kina wiedziałam już jakich komentarzy spodziewać się mogę w Internecie, więc zamiast sięgać po nie, sięgnęłam do prasowych artykułów, żeby naświetlić sobie całą aferę. I wciąż nie rozumiem, dlaczego tyle szanowanych publicznie osób, twierdzi, że takiego filmu powinniśmy się wstydzić, że to film antypolski i że to szokujące, że TAKI film finansuje Polski instytut. Choćbym bardzo się starała, nie jestem też w stanie pojąć, dlaczego każdy, kto chwali i docenia ów film, przez innych nazywany jest od razu filosemitą. Albo wrogiem własnego narodu. Albo określany jeszcze kilkoma innymi epitetami. Historia Żydów mnie osobiście w jakimś stopniu fascynuje (nie bez powodu pisałam na ten temat pracę maturalną), ale gdy ktoś nazywa mnie filosemitą tylko dlatego, że uważam iż Pokłosie to film wybitny, ważny i prawdziwy, to już mnie trochę przecenia. Nie bronię bowiem Żydów samych w sobie – za mało o nich wiem. Uważam, że w każdym stereotypie jest choćby ziarno prawdy i niemożliwym jest, żeby tak jawny antysemityzm wywodził się jedynie z pustej zawiści innych narodów – zwłaszcza, że istniał jeszcze na długo przed drugą wojną światową. Musiały być ku temu jakieś mniejsze lub większe powody – i nie będę temu zaprzeczać (nie znam żadnego Żyda, więc i nie mnie oceniać). Nic jednak nie usprawiedliwia eksterminacji i nienawiści, jaka ich spotkała. Nie ważne więc, czy ktoś kocha czy krytykuje narodowość Żydowską, to inni ludzie, a nie oni, są tutaj zbrodniarzami wartymi potępienia. Bo to nie Żydzi masowo mordowali. I każdy człowiek z odrobiną oleju w głowie powinien to rozumieć.
Zamiast w dalszym ciągu wymyślać odpowiednią składnię dla moich rozmyślań, pozwolę sobie zacytować fragmenty wypowiedzi mądrzejszych ode mnie, które w pełni odzwierciedlają moją opinię. 93-letni pan Robert Rogalski, który w filmie zagrał jedynego żyjącego uczestnika zbrodni na 130 Żydach, w gazecie wyborczej bardzo mądrze skwitował: „…zbrodnia, niestety, leży w naturze człowieka. To nie jest polska specyfika, za zbrodnie powinni odpowiadać zbrodniarze, a nie narody. (…) Kocha Polskę ten, kto mówi i o naszych podłościach. Bo mówi po to, żeby nigdy się nie powtórzyły. Kto milczy, jest współwinny.”
Dodatkowo bardzo spodobał mi się list pana Pasikowskiego (reżyser) do Moniki Olejnik (który w całości możecie przeczytać TUTAJ), w którym zaznaczył, że: „od miłości to są dzieci, rodzice i wspomniana już przeze mnie Anja Rubik, a Ojczyzna, drodzy Państwo i państwo, to jest obowiązek. Mam poważne podejrzenia, że państwo, nadzwyczaj opacznie ten obowiązek pojmują. A to już nieraz w historii prowadziło do totalitaryzmu.” Pan Rogalski posunął się nawet o krok dalej, mówiąc, że „Ci, którzy mówią, że „Pokłosie” jest antypolskie, tego nie rozumieją. Myślowe prawiczki.”
W moim prywatnym odczuciu narodowości nie grają w tym filmie ŻADNEJ roli. Nikt tu nie gloryfikuje Żydów, ani nie oczernia Polaków. To nie jest film o narodowościach – to bardzo dobry, artystycznie piękny, fabularny film o zbrodni, która kiedyś wydarzyła się naprawdę. Jak bowiem można się dowiedzieć ze wspomnień pani Anny Bikont, autorki książki My z Jedwabnem (również w gazecie wyborczej), inspiracją dla Pokłosia były, przynajmniej poniekąd, prawdziwe wydarzenia z Jedwabnem, gdzie Polacy w 1941 zamordowali 340 Żydów.
Abstrahując od całej medialnej nagonki, film sam w sobie podobał mi się znacznie bardziej niż Róża. Zdecydowanie był to jeden z najlepszych filmów jakie w tym roku widziałam. Film niezawodnie trzymał mnie w napięciu (jak bracia zabierali płyty spod kościoła, to na widok całej zgromadzonej wsi, aż się wzdrygnęłam – ten sam nerwowy dreszczyk przechodził mi po plecach, gdy Franek wchodził do lasu), a sama historia wciągała od pierwszej do ostatniej sceny.
Maciej Stuhr słusznie na koniec spotkania zauważył, że dobrze się stało (choć nie bez trudu, bo film prawie 7 lat czekał na sponsora), bo to wreszcie pokazało, że są sprawy z przeszłości, z którymi wciąż nie umiemy się pogodzić. Że antysemityzm wciąż jest w Polsce problemem.