12/09/2014

Sprzątanie hańbi?

Wylądowałam na robotach w Niemczech. Z własnej nieprzymuszonej woli.
Dlaczego sobie to zrobiłam?
Bo fundusze na Muse tour no 7 (jak i na realizację kolejnych punktów z mojej kapryśnej Bucket List) na drzewach nie rosną. Niestety. 
Na szczęście miałam u boku ekipę z którą kurz, epicko zjebane podłogi, język niemiecki, Szwabia i murzyni wcale nie byli tacy straszni. Pomijając tyranie, mieliśmy niezły ubaw.
Tak więc popierdalałam sobie ze szmatką / synto / szczotką / odkurzaczem / mopem przez bitych 5 tygodni po niemieckich szkołach. I po jednym biurze. Gdzie pracował taki jeden Pan, który nieświadomie zainspirował mnie do naskrobania tych paru zdań.
Ale po kolei.


O sprzątaniu krąży opinia, że to robota dla nieuków: nieopłacalna, poniżająca, dla wielu prześmiewcza, a w dodatku słabo płatna (przynajmniej w Polsce). Na ludzi sprzątających patrzy się więc z „naturalną” pogardą lub chociaż ironiczną wyższością; jak na życiowych nieudaczników, z premedytacją marnujących swój potencjał.  
Zastanawialiście się kiedyś skąd to się tak naprawdę bierze?
Bo rozkładając rzecz na czynniki pierwsze: co jest takiego poniżającego w ścieraniu kurzy, czyszczeniu toalet, odkurzaniu dywanów i polerowaniu podług? Nie robicie tego w domu? Bo ja robię. I jeszcze jakoś nigdy nie poczułam się przez to gorsza. Dlaczego więc osoba sprzątająca, dajmy na to w przychodni, ma się taką czuć? Bo robi to za pieniądze? A wyobrażacie sobie życie (i miejsca publiczne) bez osób, które ten podstawowy porządek utrzymują? Bo ja nie.
Praca jak każda inna, a mówią, że żadna nie hańbi. I to święta prawda.
Bo hańbi nie praca, tylko ludzie na ową pracę patrzący z góry.
I ów Pan w biurze właśnie do takowych należał. Nie musiał nic mówić, nie musiał nic robić: wzrok i płynące od niego negatywne fluidy wyrażały aż nazbyt wiele. Ewidentnie miał nas za kompletne zera, które jeszcze mają czelność przerywać jego fascynującą pracę za biurkiem.
Nie będę ukrywać: zakłuło. Nie jakoś mocno, ale na tyle, by dać mi do myślenia.
Stereotypy bywają bezwzględne, a patrzenie z góry i ocenianie po metkach krzywdzi obie strony (choć tę patrzącą z góry zapewne wyłącznie nieświadomie). Nie chce nam się patrzeć dalej i sięgać głębiej – o wiele prościej, szybciej i wygodniej jest przypiąć znaną metkę, dopasować odpowiednią reakcję i iść dalej, bez oglądania się za siebie. Tym samym zataczając koło nienawiści i pogardy, utrwalając w podświadomości krzywdzące stereotypy.

Puenta jest krótka: byłam sprzątaczką i nie zamierzam się tego wstydzić.
Bo nie dość, że wzbogaciłam się dzięki temu o kilka naprawdę wartościowych doświadczeń, to (co najważniejsze!) zarobiłam na kolejne koncertowe bilety. I twardo obiecuję sobie, że skacząc pod sceną w którejś europejskiej stolicy, z dziką satysfakcją pomyślę sobie o tym smutnym Panu, który codziennie gnije za biurkiem i srogim spojrzeniem ocenia każdą kolejną sprzątaczkę, co to miała czelność zetrzeć kurz z jego blatu. Daję głowę uciąć, że taki człowiek nie wie co to pasja. A ja wiem (na szczęście!), że dla pasji (i zajebistych wspomnień) warto jest znosić gardzące spojrzenia.

Tak, nie mylicie się: sama właśnie zatoczyłam tym postem błędne koło, przypinając znaną metkę i dopasowując odpowiednią reakcję do pogardliwego wzroku Pana urzędnika.