18/12/2015

Filmy 2015

Jak informuje mnie filmweb (od którego jestem trochę uzależniona), w tym roku (so far) obejrzałam 109 tytułów. Jak na liczbę pochłoniętych seriali i mocno ograniczony czas wolny, źle na pewno nie jest.
W zeszłym roku w ramach podsumowań przygotowałam zestawienie filmów wartych polecenia; w tym roku stawiam krok dalej i zestawiam tytuły, które mnie zachwyciły z tymi, które mnie zawiodły. Przy okazji przypominam, że w tym roku publikowałam Filmową Szkołę Jazdy, a o polskich tytułach (które tu celowo pomijam) wypowiadałam się TU i TUTAJ.  


Zachwyty

Z Oskarowych tytułów, tak w teorii, bardziej niż Whiplash powinien przypaść mi do gustu Birdman. Tyle tylko że Birdman nie pokazał mi nic nowego – poza świetnymi ujęciami i dobrą obsadą, do złudzenia przypominał Czarnego Łabędzia, a surrealistyczny wątek latania ostatecznie go zdyskwalifikował. A Whiplash? Boże, jak ja się stresowałam! Obgryzłam wszystkie skórki u paznokci, do krwi! Niby nie przepadam za głównym aktorem (choć przyznaję: dobry, bardzo), niby był moment w którym standardowo przegięli, ale kurczę, jak film wywołuje takie emocje, to trzeba przestawić go nad te moje ulubione psychologiczne dyrdymały. Których tutaj zresztą wcale nie brakowało.

Jest tu, bo naprawdę lubię filmy o psychopatach, a to był zajebisty mindfuck.
Przypuszczalnie nigdy nie oglądnę go po raz drugi, bo to film z rodzaju takich, co wciskają w fotel tylko jak nie znasz uprzednio fabuły – zwroty akcji i ostateczne rozwiązanie tak cudownie rozpuszczają ci wtedy mózg! Zdecydowanie kupiłam „skomplikowaną” jako kryptonim na sukę. I jak jeszcze go nie widzieliście to serdecznie polecam, nie tylko fanom psychopatów. Bo naprawdę warto.

Włączając go, nastawiona byłam średnio: nie bardzo lubię, gdy filmy przekraczają dwie godziny, szczególnie, że ostatnimi czasy nadmiarem czasu wolnego pochwalić się raczej nie mogę. Na szczęście The Judge szybko wciąga: nie dość, że naprawdę świetnie zagrany, to jeszcze idealnie wyważony: znalazłam w nim wszystko to, czego od dobrego dramatu mogłabym wymagać. Jeden z najlepiej zarysowanych psychologicznie filmów, jaki widziałam.

Gorąco polecany przez kolegę, a teraz i przeze mnie: jeśli nie stronicie od komedii i orientujecie się w popkulturowych ujęciach wampiryzmu i horroru, ten film rozbawi was do łez. Lekki i przyjemny, idealny na leniwy wieczór z piwkiem albo innym trunkiem. Ja bawiłam się na nim świetnie.  

Wiem, że to nic odkrywczego i pewnie większość z was już tę bajkę dawno widziała, ale ja odkryłam ją dopiero w tym roku i czułabym się źle, gdybym ją pominęła. Koniec końców to jedna z najlepszych, jaką widziałam, przebija nawet Frozen. Moje serce podbiła scena, w której Hiccup bez nogi idzie ramię w ramię ze smokiem bez ogonka. Ciepła, mądra i podnosząca na duchu historia, a, co więcej, druga część wcale nie jest gorsza!

Zdecydowanie bardziej dramat niż thriller i to idealnie wstrzelający się w moje gusta. Jak ktoś szuka aktualnej, przesiąkniętej cyber-realiami i przygnębiającej historii z ziarnem gorzkiej prawdy w środku: to jest odpowiedni wybór.

Nie owijajmy w bawełnę: to jest film dla brytyjskich freaków, czyli kogoś takiego jak ja. Jeśli lubisz brytyjską kulturę, fascynuje cię monarchia i wiesz coś niecoś o tamtejszych realiach, The Queen powinna cię zachwycić. Film spogląda na monarchię, jej rolę i ideę z dwóch różnych stron. Jest adekwatny i daje do myślenia. Świetnie sprawdza się przed egzaminem z kultury, dlatego szczególnie polecam wszystkim angielskim filologom!

Nie jestem fanką Bena Afflecka i do tego tytułu podchodziłam z dużym dystansem. No i właśnie przez wgląd na to, że bardzo pozytywnie się nim rozczarowałam, nie może go tutaj zabraknąć. Chyba rodzi się we mnie fanka filmów na faktach. Film wciąga. Polecam.

Zawody
(te zebrane wcześniej, do wglądu tutaj)

Po Przełamując Falę i Melancholii, moje oczekiwania względem reżysera były zdecydowanie zbyt wysokie. Nimfomanka, choć z potencjałem (inaczej nie byłabym aż tak zawiedziona…), leży na całej linii. Nic, absolutnie nic mnie tam nie było w stanie ruszyć. Wszystko było albo zbyt pompatyczne i naciągane albo potwornie nienaturalne. No i przede wszystkim: o wiele, wiele za długie. Jedyny plus, który skłonna jestem tu postawić to za końcówkę. Poza tym: kompletna klapa.

To nie był zły film. Ot, obyczajowy dramat oparty na faktach. Tylko że po zwiastunie i nazwisku reżysera to ja się spodziewałam czegoś kompletnie innego. Bo te wielkie oczy z tytułu nijak mają się do tego, co mi zaserwowano na ekranie. Zwiastun podpowiadał, że dostanę coś psychologicznie złożonego i typowo przez Burtona przesadzonego, a tymczasem był to film bardzo przeciętny. Dobry, ale przeciętny.

Nie żebym była wielką fanką Johna Greena: czytam go, owszem, ale raczej z przekory niż uwielbienia. Ta książka, jak i pozostałe trzy, które przeczytałam, bynajmniej mnie nie porwała. Bowiem z Greenem mam jeden problem: mimo że  z marszu kupuję to, co chce przekazać (bo zazwyczaj porusza nurtujące mnie kwestie), to jawnie nie znoszę jego pretensjonalnych bohaterów. A ta adaptacja? Albo to ja zupełnie inaczej zrozumiałam tę historię, albo to oni epicko ją spaprali. Tak czy siak: bardzo się nudziłam.

W gruncie rzeczy to nie jest odpowiednia dla tego filmu kategoria, bo wcale się nim nie zawiodłam: od początku wiedziałam, że jest beznadziejny. Ale to beznadziejność na miarę Oscara. Serio, tak jak po Wielkiej Ciszy żaden inny film nie wyda mi się już nudny, tak po tym filmie żaden inny nie będzie już zły. Tylko zalecam oglądać go w zdystansowanej grupie, samemu raczej nie da rady.

Chętnie wymienię się opiniami (i rekomendacjami) w komentarzach!

PS. Nie, nie widziałam jeszcze najnowszych Gwiezdnych Wojen (ale i tak każdy wie, że – chociażby przez wzgląd na dziecięcy sentyment – to będzie dobry film) i na pewno jeszcze kilka tytułów w tym roku obalę, ale nie wydaje mi się, żeby miały one znacząco wpłynąć na to zestawienie.